Obrońca z Tychów skuteczny jak Mateusz Wieteska? "Już mówią na mnie snajper"

16.08.2018
Wielu kibiców GKS-u Tychy liczyło na to, że ich ulubieńcy przedłużą swoją dobrą passę z wiosny i wejdą w nowe rozgrywki w dobrym stylu. Podopieczni Ryszarda Tarasiewicza czekali jednak na pierwsze zwycięstwo do czwartej kolejki i na razie zajmują miejsce w środku tabeli. - Ścisk w stawce jest ogromny i nie należy się sugerować obecnymi pozycjami - przyznaje obrońca GKS-u, Daniel Tanżyna, który ex aequo z Kamilem Zapolnikiem jest... najlepszym strzelcem klubu. 
PressFocus
Najpierw zaspali, potem... odnieśli pierwsze zwycięstwo
Piłkarze GKS-u Tychy mogli odczuwać sporą satysfakcję po sobotnim meczu z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza. Dzięki pokonaniu spadkowicza z LOTTO Ekstraklasy 2:1, zespół trenera Tarasiewicza sięgnął po pierwszy komplet punktów w tym sezonie. Paradoksalnie tyszanie odnieśli zwycięstwo w momencie, gdy już w pierwszym kwadransie gry stracili gola i musieli gonić wynik. W poprzednich trzech spotkaniach to GKS jako pierwszy zdobywał bramkę, jednak ani razu nie był w stanie utrzymać prowadzenia do końca. - Na pewno odczuliśmy westchnienie ulgi po tym spotkaniu. Mam nadzieję, że to zwycięstwo z Termaliką pomoże nam wejść na zwycięski szlak. Cieszy mnie to, że podnieśliśmy się po tej stracie i udało nam się zdobyć cenne 3 punkty. Nieciecza to przecież bardzo wymagający rywal, który ma ekstraklasowe aspiracje, a jego skład po spadku nie uległ jakimś wielkim zmianom. To groźny zespół i będzie walczył do końca o awans – tym bardziej cieszymy się, że udało nam się go pokonać – przyznaje w rozmowie z naszym portalem obrońca GKS-u, Daniel Tanżyna.
 
Sobotnie spotkanie rozpoczęło się dla GKS-u najgorzej jak mogło. Dalekie zagranie z głębi pola wykorzystał Bartosz Śpiączka i uczciwie trzeba przyznać, że defensywa gospodarzy zaspała i popełniła spory błąd przy straconej bramce. - Próbowaliśmy złapać Bartosza Śpiączkę na spalonym, a wyszła delikatna mijanka, dzięki czemu napastnik wyszedł na czystą pozycję i zdobył bramkę. Tak się niestety gra z bardzo dobrymi zespołami – są w stanie bez problemu wykorzystać jeden popełniony błąd. Chwała jednak dla zespołu, że wyciągnęliśmy ten wynik z 0:1 na 2:1 i w końcu zeszliśmy z murawy z podniesionymi głowami – dodaje obrońca.
 

Suma szczęścia i pecha zawsze jest równa zeru
Po czwartej serii gier GKS ma na swoim koncie pięć punktów i zajmuje miejsce w dolnej połowie tabeli. Sytuacja tyszan byłaby jednak znacznie lepsza, gdyby nie pechowe końcówki spotkań z Odrą Opole i Chrobrym Głogów. W pierwszym z wymienionych meczów zespół z Tych stracił remis w 95. minucie, natomiast w drugiej kolejce drużyna z Dolnego Śląska zamknęła mecz wykorzystanym rzutem karnym. Gdyby w obu meczach tyszanom udało się uniknąć strat bramkowych w ostatnich sekundach, z ośmioma punktami na koncie znajdowaliby się na samym szczycie tabeli. - Czasami w luźnych rozmowach nawiązujemy jeszcze do tamtych spotkań. W Opolu gospodarze wyrwali nam remis w ostatniej akcji. Co prawda Odra miała swoje sytuacje na gole, stwarzała zagrożenie w ofensywie, ale obiektywnie patrząc to jeden punkt w tej rywalizacji nam się należał. Niedosyt pozostaje także po meczu z Chrobrym – zagranie ręką w polu karnym wszystko zmieniło. Konrad (Jałocha - przyp.red.) co prawda miał już piłkę na rękawicy, ale ostatecznie nie udało mu się jej sięgnąć i padła bramka. Suma szczęścia i pecha zawsze równa jest zeru, bo to co los odebrał we wspomnianych spotkaniach z Odrą i Chrobrym, to oddał w derbach z GieKSą. Katowiczanie mieli bowiem sporo sytuacji, ale udało nam się wywieźć punkt z ciężkiego terenu – przyznaje defensor, występujący w GKS-ie od 2015 roku. 
 
Po czterech kolejkach ciężko jeszcze wysuwać daleko idące wnioski. Na razie drużyna z Tych zajmuje dziesiątą lokatę, jednak jak przyznał Janusz Kudyba w poniedziałkowym magazynie Fortuna 1. Ligi, kwestią czasu powinien być awans tyszan do ligowej czołówki. - Ta liga jest niesamowita w swojej nieprzewidywalności. Choć jesteśmy w dolnej połowie tabeli, to większa jest nasza przewaga nad ostatnim miejscem niż strata do liderującego Rakowa. Ścisk w stawce jest ogromny i nie należy się sugerować obecnymi pozycjami. To spłaszczenie stawki pokazała np. runda wiosenna, gdy do końca w walce o awans pozostawało z 7-8 zespołów. Poza tym piękne jest to, że każdy może wygrać z każdym – to jest swoisty urok tej ligi - mówi zawodnik klubu z Tychów. 

Czas na niewygodnego rywala
Na zespół GKS-u czeka teraz kolejne trudne zadanie. Na własnym boisku podejmie on Stomil Olsztyn, który w nowe rozgrywki wszedł bardzo dobrze. Na razie zespół z województwa warmińsko-mazurskiego rozgrywa wszystkie spotkania na wyjeździe, ale był już w stanie pokonać Podbeskidzie Bielsko-Biała oraz powalczyć na trudnym terenie w Łodzi. - Nie ma w tej lidze łatwych meczy i przeciwników, których nie należy się obawiać – potwierdza to Stomil, ale także np. Bytovia Bytów. Zespół ten stracił przecież sponsora tytularnego, odeszła z niego spora ilość zawodników, a w pierwszej kolejce odniosła w fajnym stylu zwycięstwo w Niecieczy. Jeżeli chodzi o ten najbliższy mecz, to z pewnością będzie on dla nas ciężką przeprawą – także dlatego, że tamtejszy zespół prowadzi nasz były trener, Kamil Kiereś. Wywalczył on z nami awans do pierwszej ligi i z pewnością rywalizacja z nim będzie dodatkowym smaczkiem - dodaje piłkarz.
 
Dla tyszan Stomil jest szczególnie niewygodnym rywalem – od kiedy GKS wrócił na zaplecze Ekstraklasy, wygrał tylko jedno z czterech bezpośrednich spotkań. W międzyczasie tyszanie przegrali nawet w Olsztynie 0:4, a spotkanie to pamięta trzech zawodników z obecnego składu GKS-u – nasz rozmówca, Łukasz Grzeszczyk oraz Maciej Mańka. - Tak, od kiedy udało nam się wrócić na zaplecze Ekstraklasy to nie zdobyliśmy w Olsztynie ani jednego punktu. Najpierw ponieśliśmy tę porażkę 0:4, rok później było nieco lepiej, bo przegraliśmy „tylko” 0:2 – w Tychach z kolei jedno spotkanie zremisowaliśmy 2:2 i ostatnio na wiosnę wygraliśmy z nimi 1:0. Było to jednak trudne spotkanie i musieliśmy się bardzo napracować, by to zwycięstwo odnieść.
 
Wielu kibiców klubu ze stadionu przy Edukacji liczyło na to, że ich ulubieńcy wejdą w nowe rozgrywki z taką werwą, która towarzyszyła im przez całą wiosnę. W końcu w minionej rundzie GKS wygrał 11 na 15 możliwych spotkań i zasłużenie zdobył tytuł „rycerzy wiosny”. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia, bo wiosną prawie wszystko wygrywaliśmy i napędzało to zawodników, kibiców i wszystkie osoby, związane z GKS-em. Czujemy to wsparcie, ale też widzimy, że wymaga się od nas następnych zwycięstw. Przed sezonem ustaliliśmy sobie dokładnie taki sam cel jak na wiosnę, czyli walka o 3 punkty i radość z dobrego wyniku po zakończeniu sezonu - przyznaje obrońca.

Królem strzelców stoper? 
Na razie Daniel Tanżyna może być przede wszystkim zadowolony ze swojego dorobku bramkowego. W czterech dotychczasowych meczach zawodnik wpisał się już dwukrotnie na listę strzelców i gdzieniegdzie dorobił się już przydomka „król strzelców”. - Bodajże po drugiej czy trzeciej kolejce byłem na czele klasyfikacji strzelców. Na pewno była to ciekawa sytuacja i miłe, przyjemne uczucie. Fajnie, że piłka szuka mnie w polu karnym i liczę na to, że przedłużę tą swoją passę meczów z bramkami. Zawsze wyznaczam sobie cel poprawienia dorobku bramkowego z zeszłego sezonu – w poprzednich rozgrywkach 1. Ligi miałem trzy gole na koncie (+ dwa w Pucharze Polski), więc teraz mam nadzieję, że mój bilans będzie wyglądał jeszcze lepiej. Gdy byłem tym „królem strzelców” po 3. kolejce to dostałem sporo telefonów i wiadomości – w szatni też było radośnie, a koledzy zwracali się do mnie per „snajper”. Pytali się mnie również, jak to jest możliwe, żeby królem strzelców mógł zostać stoper, ale ja na razie staram się tonować emocje. Fajnie, że te bramki padają, ale jeszcze lepiej by było, gdyby dawały one zwycięstwa. Wszystkiego jednak mieć nie można.
 
W minionym sezonie Ekstraklasa dochowała się kilku obrońców, którzy byli niemniej skuteczni od zawodników ofensywnych. Czy podobnie będzie w pierwszej lidze w przypadku Tanżyny? - O ile pamiętam, to Mateusz Wieteska strzelił siedem goli w minionym sezonie Ekstraklasy, a Michał Helik z Cracovii był równie, a nawet bardziej skuteczny. No, mam się z kim równać i mam kogo gonić - kończy z uśmiechem doświadczony defensor. 
źródło: własne/sportslaski.pl
autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również