Modły, szampan i zjazd spod Krokwi

10.02.2016
Już w piątek piłkarze GKS Katowice udadzą się na drugie tej zimy zgrupowanie. Postanowiliśmy więc przy tej okazji przypomnieć jak onegdaj wyglądały przygody związane z wyjazdami na obozy o tej porze roku. Oczywiście to jedynie drobna cząstka tego, co przeżywali GieKSiarze podczas takich eskapad.
Łukasz Laskowski/Press Focus
W ostatnich latach piłkarze z Bukowej wyjeżdżali głównie do Kamienia i Dzierżoniowa, ale kiedyś ich główną bazą było Zakopane. O tym co działo się w zimowej stolicy Polski opowiada wieloletni fizjoterapeuta klubowy Wojciech Spałek. - Pamiętam te wyjazdy do Zakopanego, gdzie często dochodziło do chrztów nowych zawodników. Mieliśmy dwa „nasze” miejsca, w których organizowaliśmy imprezy integracyjne. Jedne było pod Krokwią. Gdy tam odbywał się chrzest, to „młodzi” musieli wykazać się odwagą, więc dostawali oponę i na niej musieli zjeżdżać spod samego progu Dużej Krokwi. Ci co wytrzymali to dojeżdżali aż pod samo ogrodzenie. Ale pamiętam, że np. Chałbiński się wystraszył prędkości i w czasie zjazdu przekręcił się tak by zjechać tyłem. Skończyło się tak, że na zlodowaciałym stoku zdarł sobie skórę prawie do kości i musiałem go opatrywać. Oczywiście to nie były jedyne „zadania”, ale niektóre nie nadają się do opowiadania.

Wiele ciekawych opowieści dotyczy zgrupowań zagranicznych, na które GieKSa w latach swojej świetności jeździła nader często. Ot choćby do Algierii. - Byliśmy tam dwa razy – wspomina Piotr Piekarczyk. - Wyrwać się z naszego klimatu w zimie to było coś. A w tamtym czasie nie każdy mógł sobie pozwolić na taki wyjazd. Wiem, że to było załatwiane po „linii górniczej”. Trenowaliśmy na sztucznych boiskach, które dla nas wtedy były całkowitym novum. W tamtym czasie jednak utrzymanie naturalnej trawy w Algierii wiązało się z olbrzymimi kosztami. Potem okazało się zgubne to trenowanie na sztucznej nawierzchni, bo kilku zawodników miało problemy z łękotkami, ale wtedy się tym zachwycaliśmy. - Graliśmy sparing z miejscową drużyną i nagle usłyszeliśmy nawoływania z meczetów do modlitwy. Patrzymy a oni nagle przestają grać i zaczynają się modlić. Dla nas to był szok. Musieliśmy czekać aż skończą i dopiero wtedy kontynuowaliśmy grę. - wspomina z uśmiechem Janusz Jojko.

Równie „egzotycznie”” było podczas wyjazdu katowiczan w styczniu 1991 roku do Gruzji. - Od niepamiętnych czasów w Tbilisi spadł śnieg i zamiast trenować, musieliśmy sobie przez pierwsze trzy dni odgarniać boisko – wspomina Krzysztof Walczak. – Do tego podczas międzylądowania w ZSRR poginęły nam puszki z szynką, które pomni doświadczeń z pierwszego pobytu wzięliśmy ze sobą. - Pewnego razu z Dzidkiem Strojkiem i Andrzejem Lesiakiem wzięliśmy taksówkę żeby pojechać do marketu – opowiada Marek Świerczewski - W związku z tym, że baza Dynama, w której mieszkaliśmy, była sporo oddalona od centrum, to stwierdziliśmy że nie będziemy jeździć kilka razy. Dlatego od razu kupiliśmy całą torbę szampanów. Było zimno, więc po powrocie wystawiliśmy torbę na balkon, tak by szampany były fajnie zmrożone. Wieczorem w większej grupie wypiliśmy wszystko co mieliśmy. Drugiego dnia zachorowałem na anginę i dwa tygodnie leżałem w łóżku. W ten sposób przeleżałem prawie cały obóz. A chłopaki w tym czasie, by móc trenować musieli odgarniać sobie boisko. Trener Lenczyk oczywiście nie wiedział z jakiego powodu się „rozłożyłem”.

- Do Gruzji ja, Roman Szewczyk i Jasiu Nawrocki dolecieliśmy później bo byliśmy na kadrze – mówi Andrzej Lesiak.– Z lotniska odebrał nas kierowca Dynama i do dzisiaj nie zapomnę jazdy jego furgonetką. W środku zalatywało benzyną, a on zapalił papierosa. Spoglądamy do tyłu, a tam w beczkach było paliwo. Włos się na głowie jeżył, ale dojechaliśmy szczęśliwie cali i zdrowi. To jednak nie był koniec przygód. Wchodzę do pokoju, a tam zimno jak diabli. Odsłoniłem zasłonkę i okazało się, że w oknie nie ma szyby! W związku z tym, że było już po północy, położyłem się w ubraniu i tak przeczekałem do rana – o spaniu nie było mowy. To był czas przemian, bo Gruzja chciała odłączyć się od ZSRR. Były jakieś rozruchy, ale niektórzy z nas poszli na główny plac Tbilisi. Pamiętam, że padały tam strzały. W powietrze, ale jednak. Naszym chłopakom nie brakowało jednak poczucia humoru. Pokupowali sobie radzieckie czapki wojskowe i w nich paradowali.

Już w nowszych czasach GieKSiarze wybrali się w luty 2004 roku do Turcji, gdzie w ramach przygotowań wzięli mi.in udział w towarzyskim turnieju.- Tak się złożyło, że podróż zajęła nam całą noc, bo najpierw jechaliśmy autokarem z Katowic do Berlina i dopiero stamtąd lecieliśmy do Turcji i praktycznie bez odpoczynku graliśmy mecz – wspomina Jarosław Tkocz. - Dostaliśmy straszne „bęcki”. Przegraliśmy 1:5 i zagraliśmy naprawę słabo, ale trudno było się dziwić, bo byliśmy zmęczeni podróżą. Następnego dnia trener Żurek zrobił odprawę, której nigdy nie zapomnę. W nocy chyba nie mógł z trenerem Szypowskim spać i rano było widać, że są „zmęczeni” bezsenną nocą. Ale jak zaczął każdemu po kolei „wrzucać” i wbijać „szpile”, to myśmy siedzieli i zagryzali wargi, żeby się tylko nie roześmiać. Przez prawie dwie godziny „jechał” z każdym. No, ale potem dotarliśmy do finału i z tego co pamiętam to decydującą bramkę gość mi strzelił z karnego, do tego po dobitce. Był to jeden z najbardziej udanych obozów jakich pamiętam, a było ich sporo.
źródło: Monografia sekcji piłkarskiej GKS Katowice/SportSlaski.pl
autor: Tomasz Pikul

Przeczytaj również