"Limit niewykorzystanych karnych już wyczerpałem"

05.08.2009
- Nie wierzę w przesądy, dlatego podszedłem do piłki - mówi Krzysztof Bizacki, napastnik GKS-u Tychy, który w ostatnim meczu ligowym wypracował rzut karny, którego... nie wykorzystał.
Ostatnie chwile pojedynku z Zawiszą Bydgoszcz. Gospodarze prowadzą jedną bramką i rozpoczyna się nerwowe wyczekiwanie końcowego gwizdka. W głowach zawodników siedzi bowiem pechowa inauguracja sezonu w Jarocinie. Wtedy to tyszanie dali sobie wydrzeć komplet punktów na sekundy przed finiszem. Wszyscy spoglądają na tablicę trzymaną w ręku przez sędziego technicznego. Ta wyświetla cztery minuty. Krzysztof Bizacki, decyduje się na rajd. Zostaje ścięty w "szesnastce” i arbiter wskazuje na "wapno”.

Powszechnie mówi się, że poszkodowany nie powinien wymierzać sprawiedliwości z rzutu karnego. - Nie wierzę w przesądy, dlatego podszedłem do piłki - mówi popularny "Bizak”, który w zespole  pełni rolę pierwszego egzekutora w takich momentach. Mógł postawić kropkę nad "i”. Strzelił jednak zbyt lekko. - Przy pierwszym golu bramkarz gości popełnił kolosalny błąd. Później zdołał się zrehabilitować i wyłapał. Na szczęście wszystko odbyło się bez konsekwencji - przyznaje z ulgą.

- Sam sobie wypracował i sam ją zepsuł - komentuje Mirosław Smyła, trener GKS-u. - Wygraliśmy i to jest najważniejsze. W innych okolicznościach byłaby bura w szatni - dodaje z uśmiechem. - Liczę, że limit niewykorzystanych "jedenastek" na ten sezon wyczerpałem - wtrąca Bizacki.
autor: MAR

Przeczytaj również