Jesień przy Cichej: absurd za absurdem, skrajność za skrajnością!

06.12.2017
To był z pewnością jeden z najdziwniejszych okresów w długiej historii chorzowskiego Ruchu. "Niebiescy" pod względem sportowym zafundowali sobie jesienią prawdziwy rollercoaster, a skrajności w jakie popadali da się wymieniać i wymieniać. Przykład pierwszy z brzegu? 14 goli straconych w trakcie ostatniego kwadransa, i tylko 4 piłki wpuszczone do swojej siatki we wszystkich pierwszych połowach!
Łukasz Laskowski/PressFocus
Skrajność pierwsza - argentyński fachowiec za pasjonata
Misji budowy drużyny która miała udźwignąć balast pięciu karnych punktów i ciężar gry o utrzymanie początkowo podjął się Krzysztof Warzycha. Kontynuacja fatalnej serii z wiosny (7 meczów bez wygranej) i 3 punkty ugrane w 7 pierwszych spotkaniach sprawiły, że nadzieje na w miarę udany sezon przy Cichej zaczęły umierać, a legenda słynnego "Gucia" zdała się chwiać w Chorzowie coraz mocniej. Piłkarze trwonili punkty w głupi sposób, większość wzmocnień dokonanych w trakcie letniego okienka wyglądała na nietrafione, a sam trener na osobę która traci koncepcję na to jak wyjść z potężnego dołu w jakim znalazł się jego Ruch.

Z początkiem września Warzycha dokonał bodaj najlepszego pociągnięcia za trenerskiej kadencji przy Cichej - zadzwonił po swojego mentora z Panathinaikosu - Juana Ramona Rochę. 63-letni eks-reprezentant Argentyny, człowiek który słynne "Koniczynki" poprowadził do półfinału Ligi Mistrzów, który pracował z piłkarzami wielkiego formatu potrzebował chwili namysłu i... zjawił się przy Cichej! Co fachowiec, to fachowiec - przemodelował zespół na tyle, że ten zaczął grać na całkiem niezłym poziomie i - co kluczowe - w końcu zbierać punkty.

Skrajność druga - początki i końcówki
Po kilkunastu dniach Rochy w Chorzowie można było odnieść wrażenie, że Argentyńczyk wyciągnął maksimum możliwości z niemal każdego piłkarza jakiego miał w drużynie. Chwilowo zdawało się nawet, że nowy trener po dwóch dramatach na "dzień dobry" (GKS Tychy i Górnik Łęczna) zaradził największej bolączce Ruchu - koszmarne końcówki kolejnych spotkań. Niestety ostatnie mecze sezonu na powrót przywołały do szatni "Niebieskich" demony z pierwszych tygodni na zapleczu Ekstraklasy - cudem uratowany remis z Wigrami i porażki ze Stalą u siebie oraz w Głogowie z Chrobrym sprawiły, że statystyki chorzowian w kwestii okresów w których tracą gole (i punkty) są zatrważające!

Uwaga: według statystyk firmy InStat Ruch w ciągu ostatniego kwadransa stracił 14 goli, czyli aż... 56 procent! To absolutny ewenement i rekord jesieni na zapleczu Ekstraklasy. "Niebiescy" ustanowili też inny rekord - w trakcie pierwszych 15 minut meczu nie dawali sobie wbić gola ani razu (!), a w pierwszych połowach stało się to tylko 4-krotnie (16 procent wszystkich strat). Przyczyny? Po pierwsze psychika, po drugie - co martwi bardziej - brak sił w końcówkach, czemu już po jesieni nie przeczył nawet Rocha zapowiadając, że wiosną jego zespół musi zostać lepiej przygotowany do rozgrywek.

Skrajność trzecia - z Puszczy na Bukową i... z powrotem
Ruch potrafił w tej rundzie dać swoim fanom tyle radości co i powodów do frustracji. Z jednej strony wspomniane już, głupio tracone punkty. Z drugiej - kapitalne widowiska które już pod wodzą Rochy w pewnym momencie zdarzało mu się rozegrać kilka razy z rzędu. Umówmy się - długimi momentami nawet największych fanów "Niebieskich" od patrzenia na ten zespół bolały zęby. Ruch nie przegrywał wysoko (ani razu różnicą większą niż jednego gola), ale to co prezentował choćby w potyczkach z Chrobrym, Podbeskidziem, a nawet w Niepołomicach delikatnie mówiąc... nie porywało. Z drugiej strony chorzowianie potrafili wznieść się na wyżyny, ograli czołówkę ligi - Odrę Raków i Miedź, no i zrobili to, za co wiele można im było później wybaczyć - po 14 latach ograli przy Bukowej katowicką "GieKSę", grając doprawdy kapitalnie!


Skrajność czwarta - od zera do bohatera
Praktycznie każdy zawodnik Ruchu jesienią notował prawdziwą sinusoidę na wykresie popularności wśród własnych kibiców. Ściągnięty latem prawy obrońca - Santiago Villafane, po kilku kiepskich występach okazał się jednym z najjaśniejszych punktów zespołu (wg. InStat - 3. prawy obrońca całej ligi). Defensywa Ruchu przeszła fazy od totalnie rozklekotanej i złożonej z żółtodziobów, po solidną, dyrygowaną przez Marcina Kowalczyka i Bojana Markovicia. W odwrotną stronę poszybowały notowania Libora Hrdlicki, czy Bartosza Nowaka, którzy jako jedni z niewielu zdecydowali się zostać przy Cichej po spadku z Ekstraklasy, a rundę - całkiem zasłużenie - kończyli na ławce rezerwowych. Najbardziej spektakularna okazała się jednak metamorfoza Miłosza Trojaka, który sam w wywiadach wymieniał najbardziej wyszukane epitety jakie kierowali wobec niego fani, po czym dzięki świetnej formie prezentowanej na pozycji defensywnego pomocnika stał się ich ulubieńcem, a po wygranych derbach z "GieKSą" wręcz bohaterem!

Skrajność piąta - premie za awans dla... ostatniej drużyny
Włodarze ostatniej drużyny w tabeli zasygnalizowali że... wierzą w jej awans do Ekstraklasy! Trzeba mimo wszystko być odważnym, by w obecnej sytuacji klubu mocarstwowe plany snuć już w perspektywie kolejnego półrocza. Ruch do bezpiecznej strefy traci dziś 5 punktów, do miejsc premiowanych awansem... 19! I to przy założeniu, że działaczom uda się uniknąć kolejnej bolesnej kary od PZPN. Tymczasem piłkarze dostali od prezesa Janusza Patermana jasny komunikat: "Panowie, za awans do elity czeka na was 800 tysięcy złotych". Prawda, że całkiem zabawne?

autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również