"Górale" umieją w puchary. "Byliśmy z siebie dumni"

19.09.2017
Przed piłkarzami Podbeskidzia Bielsko-Biała trzy kroki, by nawiązać do swoich najlepszych wyników w Pucharze Polski z 2011 i 2015 roku. Dzisiejsza przeszkoda będzie jednak bardzo wymagająca, gdyż naprzeciw „górali” stanie Arka Gdynia z byłym trenerem bielszczan na czele. Zanim jednak podopieczni Adama Noconia podejmą na swoim stadionie obrońcę tytułu, pora przypomnieć sobie dwie najlepsze edycje krajowego pucharu w wykonaniu Podbeskidzia, w których zespół ten awansował aż do półfinału.
Tomasz Błaszczyk/Pressfocus
Kibice Podbeskidzia zdecydowanie bardziej pamiętają 2011 rok, kiedy ich ulubieńcy w krótkim czasie osiągnęli dwa znaczące sukcesy w historii klubu. Oprócz historycznego awansu do Ekstraklasy, podopieczni Roberta Kasperczyka znaleźli się w najlepszej czwórce Pucharu Polski jako jedyny pierwszoligowiec. - To był naprawdę dobry okres dla klubu, a udało nam się osiągnąć te wszystkie sukcesy, mimo że nikt na nas nie stawiał. Wtedy w Bielsku był naprawdę dobry zespół, a mecze w tamtej edycji krajowego pucharu były dla nas niebywałym przeżyciem. Miło wspominam te chwile - przyznaje pomocnik Podbeskidzia, Damian Chmiel. 

By jednak znaleźć się w półfinale w towarzystwie takich zespołów jak Legia i Lechia, „górale” musieli przebyć naprawdę długą drogę, a rozpoczęli ją w podwarszawskim Otwocku. Podbeskidzie przystępowało do tego pojedynku w duszą na ramieniu, gdyż dokładnie rok wcześniej zespół z Bielska przegrał na tamtym terenie 1:2 i w słabym stylu  zakończył swój udział w Pucharze Polski na pierwszej rundzie. Po 20 mintach wydawało się, że tym razem może być podobnie, gdyż wówczas swój występ z czerwoną kartką zakończył bramkarz Podbeskidzia – Paweł Linka. Mimo gry w osłabieniu przez blisko 100 minut, wycieńczeni „górale” ostatecznie przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść i dzięki większej skuteczności w rzutach karnych, znaleźli się w 1/16 finału krajowego pucharu. W dwóch następnych rundach Podbeskidzie bezproblemowo rozprawiło się ze swoim ligowym rywalem z Gliwic oraz z ekstraklasowiczem – GKS-em Bełchatów. W obu przypadkach bielszczanie wygrali 2:0, a dwie z czterech bramek z tych spotkań zapisał na swoim koncie Sylwester Patejuk. 
 
W ćwierćfinale drużynę trenera Kasperczyka czekał już bardzo ciężki orzech do zgryzienia. Na ich drodze stanęła bowiem krakowska Wisła, która pewnie zmierzała do swojego kolejnego tytułu mistrzowskiego i oczywiście była uważana za bezwzględnego faworyta w starciu z pierwszoligowcem. Jakież musiało być zdziwienie krakowskiej publiczności, gdy przy ulicy Reymonta lepsze wrażenie sprawiało Podbeskidzie i raz za razem zagrażało bramce, strzeżonej przez Estończyka Pareikę. Dopiero z biegiem czasu spotkanie się wyrównało, jednak waleczni „górale” dopięli swego przed końcem spotkania, a Piotr Malinowski wprawił w euforię kibiców swojego zespołu. Dynamiczny skrzydłowy w 88. minucie wykorzystał znakomite podanie Metelki z głębi pola, wyminął źle interweniującego golkipera Wisły i umieścił piłkę w pustej bramce.
 
Po 53 minutach rewanżowego pojedynku okazało się jednak, że jednobramkowa zaliczka z Krakowa byłą niewystarczająca – Wisła odrobiła straty z nawiązką za sprawą samobójczego trafienia Demjana oraz bramki Cwetana Genkowa. Niesieni fantastycznym dopingiem „górale” nie odpuścili i bardzo szybko wykorzystali swojego największego asa, czyli.. stałe fragmenty gry. Po dwóch rzutach wolnych i celnych główkach Cieślińskiego i Górkiewicza, Bielsko oszalało ze szczęścia, a niepozorne Podbeskidzie zapewniło sobie półfinał. - W żadnym meczu z faworytem nie walczyliśmy o przetrwanie. Staraliśmy się grać otwartą piłkę, dokładnie taką jak w lidze. Mieliśmy zespół, który był w stanie stwarzać sytuacje i sporo zespołów miało z nami problem. Nikogo się nie baliśmy, prezentowaliśmy swój styl i zasłużyliśmy na te wszystkie wygrane. Czy Wisła i Lech mogły nas zlekceważyć? Myślę że nie, ponieważ tym zespołom z pewnością zależało na trofeum, a nam grało się łatwiej, bo byliśmy "na fali" - przyznaje po latach zawodnik "górali".

 
Tam na bielszczan czekał już ustępujący mistrz Polski z Poznania, który jeszcze kilka miesięcy temu rywalizował jak równy z równym w fazie grupowej Ligi Europy z Manchesterem City i Juventusem Turyn. Tym razem lechici mieli jednak ogromny problem ze sforsowaniem muru defensywnego „górali” i zaledwie zremisowali z nimi u siebie 1:1. Jeszcze większą sensacje Podbeskidzie sprawiało w meczu u siebie, gdyż do 73. minuty wprowadziło 2:0 i swoją walecznością i charakterem biło czołową ekipę Ekstraklasy na głowę. Lech w dwumeczu okazał się jednak drużyną lepszą piłkarsko i w ciągu 17. minut zaaplikował bielszczanom trzy bramki, zapewniając sobie przy tym awans do finału. Piękny sen „górali” się skończył, ale swoją postawą zawodnicy trenera Kasperczyka zapewnili sobie sympatię i uznanie wielu postronnych kibiców.  - Szkoda, że to wszystko się tak skończyło, bo byliśmy naprawdę o krok od finału tych rozgrywek. Taka była, jest i będzie piłka, a nam zwyczajnie zabrakło doświadczenia, by utrzymać to prowadzenie 2:0 u siebie. Wiadomo, że ten półfinał był dla nas ogromnym sukcesem, bo wówczas graliśmy szczebel niżej. Nikt po meczu nie miał do nas pretensji, bo i tak zrobiliśmy w tamtej edycji rozgrywek naprawdę sporo. Możemy być z tych wyników naprawdę dumni - mówi Chmiel, który pojawił się na placu gry w obu spotkaniach z Lechem. 
 
4 lata później droga "górali" do półfinału nie była aż tak długa, jednak na drodze Podbeskidzia stawali równie wymagający przeciwnicy. Tym razem, by dojść do 1/2 Pucharu Polski, bielszczanie potrzebowali tylko czterech meczów, gdyż jako ekstraklasowicz rozpoczynali swoją grę od 1/16 finału. Podbeskidzie w całych rozgrywkach mierzyło się tylko ze swoimi rywalami z Ekstraklasy, jednak przez większych problemów zawodnicy ze stadionu przy ulicy Rychlińskiego wygrali z Zawiszą Bydgoszcz, Górnikiem Zabrze i Piastem Gliwice. Do drugiego z wymienionych spotkań idealnie pasowałoby stwierdzenie "pamiętać jak przez mgłę", gdyż podczas transmisji trudno było zauważyć zawodników, a warunki atmosferyczne bardzo utrudniały jakiekolwiek rozgrywanie akcji. Mimo tego "górale" byli w stanie wygrać na terenie rywala 4:2, jednak wydatnie pomogły im w tym.. dwa gole samobójcze.

W nagrodę piłkarze Podbeskidzia zmierzyli się w półfinale z warszawską Legią, która jednak nie pozostawiła im jakichkolwiek złudzeń - w dwumeczu stołeczna ekipa wygrała w końcu aż 6:1. - Szanse na dobry wynik w tym dwumeczu pogrzebaliśmy już w pierwszym spotkaniu. Mieliśmy swoje sytuacje, Adam Deja mógł wykorzystać rzut karny, ale było minęło. Trafiliśmy wówczas na bardzo mocną Legię, która zawsze liczy się w walce o dublet, a my nie byliśmy aż tak dobrze dysponowani - dodaje Chmiel.

Ciekawostką jest fakt, że ówczesnym trenerem drużyny był.. Leszek Ojrzyński, który przyjechał do Bielska już w roli opiekuna Arki. Jedno jest pewne - goście i ich trener z pewnością nie odpuszczą walki o obronę trofeum, dlatego w przeciwieństwie do wspomnianego dwumeczu z Legią, trener Ojrzyński wystawi swój najmocniejszy skład. - Myślę, że w tym spotkaniu nie będzie żadnych kalkulacji. Znając trenera Ojrzyńskiego, to na pewno podejdzie do tego meczu bardzo poważnie, a jego piłkarze wyjdą na mecz z odpowiednim nastawieniem. Szykuje się naprawdę ciekawy mecz, gdyż my też nie zamierzamy odpuścić, bo wracamy do dobrej dyspozycji. Nikt nie jest nie do przejścia, a pomiędzy nami nie upatrywał bym wielkiej różnicy w jakości gry. Na pewno powalczymy w dzisiejszym meczu o dobry wynik, a samo spotkanie zapowiada się bardzo interesująco dla kibiców - przyznaje pomocnik, który dziś jednak na placu gry się nie pojawi. Damian Chmiel ma najprawdopodobniej powrócić do treningów w październiku. 

Podbeskidzie Bielsko-Biała - Arka Gdynia
wtorek, godzina 20:45
autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również