Golonko i frytki na głębokim oleju. Obozy "GieKSy" bywały ciekawe

22.02.2017
Piłkarze katowickiego GKS-u kończą obóz w tureckim Side. To nie pierwszy taki wyjazd "GieKSy" w ciągu ostatniej dekady. Odkąd w 2005 roku klub przejęło Stowarzyszenie Kibiców ekipa z Bukowej czterokrotnie udała się na zagraniczne zgrupowania. 
Ł. Polczyk/Gieksiarze.pl
Po raz pierwszy GieKSiarze poza Polskę udali się w poszukiwaniu formy jako lider pierwszej grupy śląskiej ówczesnej IV ligi. Choć już po rundzie jesiennej było praktycznie przesądzone, że nowa GieKSa bez problemów wygra swoją grupę, to nie chciano zaniedbać niczego i zimą katowiczanie udali się na całkiem blisko, bo do czeskiego Uherskiego Brodu. Na miejscu podopieczni trenerów Górnika i Olszy rozegrali trzy sparingi z czeskimi  piąto, czwarto, i trzecioligowcami, a wiosną w cuglach wygrali swoją grupę oraz baraże i zameldowali się w III lidze.

Po raz drugi na zagraniczne zgrupowanie katowiccy piłkarze wyjechali, tym razem latem, do niemieckiego Weissensee. Tam pod okiem Wojciecha Osyry mieli przygotować się do walki o ekstraklasę w sezonie 2008/09.
- Niemcy chyba myśleli, że tam przyjeżdża jakaś grupa wycieczkowa, zwykli turyści - wspomina Kamil Cholerzyński. - No i jak przyszła pora obiadu to okazało się że mamy do jedzenia golonko, ziemniaki zapiekane, frytki. Wszystko w cebuli, na głębokim oleju. Zamiast trzymać wagę, to ona szła do góry. Tego nikt nie kontrolował, bo wtedy nie było jeszcze czegoś takiego jak jest teraz na obozach, kiedy rano na czczo przychodzi się na wagę.

Być może dlatego GieKSiare nie dali rady w sparingach trzecioligowym Rot Weiss Erfurt czy Wuppertaler SV, choć trzeba przypomnieć, że potrafili zremisować z ukraińskim Metalurgiem Donieck. - To zgrupowanie w Niemczech to była jedna wielka mistyfikacja, bo potem się okazało, że trener Osyra nie ma papierów, choć pojechał do PZPN-u jak po swoje. Straciliśmy przez to okres przygotowawczy i przez to w lidze wyglądało to potem bardzo słabo. - wspomina Krzysztof Markowski. Dzień po powrocie do Polski okazało się, że trener Osyra nie dostał licencji i rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania nowego szkoleniowca. Ostatecznie po wielu perturbacjach wybór padł na Jana Żurka, który jednak po 10 kolejkach został zdymisjonowany, a fatalnego biegu spraw (GieKSa zakończył rok na ostatnim miejscu w tabeli) nie potrafił zatrzymać nawet Adam Nawałka.

Po raz trzeci szlifować formę poza Polskę katowiczanie udali się w lutym 2011 roku, gdy obrali kierunek na Turcję, w której bawili już swego czasu siedem lat wcześniej. Tym razem wybór padł na Alanie. Prawdziwą furorę robiły relacje pisane ze zgrupowanie przez drugiego trenera Marcina Gabora. Tam drużyna pod wodzą trenera Stawowego mierzyła się z dość „egzotycznymi” dla polskiego kibica rywalami, ale i tak wyniki była dalekie od oczekiwań, mimo że Marcin Gabor zapewniał po powrocie, że tych rywali sztab szkoleniowy traktuje z należytą atencją. Gorzej było jednak poza boiskiem. - Właśnie tam w Turcji ten zespół zaczął się dzielić. Tam już trener miał już swoich faworytów do grania, co było widać choćby po sparingach. I stąd już powstały grupki na tych którzy byli za trenerem Stawowym, którzy widzieli że będzie u niego szansa grania, i na tych którzy widzieli, że przy tym człowieku będzie im ciężko cokolwiek zrobić - wspominał po latach Grzegorz Goncerz. - Pamiętam też sytuację podczas tego obozu, że jeden z organizatorów miał urodziny. Był tort, itp, a od drużyny dostał w prezencie koszulkę. No i z jakim numerem? Oczywiście z moim - z uśmiechem opowiada Adrian Napierała - Potem chłopaki śmiali się, że dlatego wręczyli mu moją koszulkę bo mi i tak ona już nie będzie potrzebna, bo ja już wtedy byłem na cenzurowanym.

Właśnie te podziały w drużynie dały o sobie znać w rundzie wiosennej, która wbrew zapowiedziom trenera Stawowego nie była tak dobra jak sobie wszyscy życzyli. Skończyło się pamiętnym „pożegnaniem” trenera Stawowego przez kibiców i kolejną rewolucją w składzie.

Latem 2011 roku drużynę objął Rafał Górak i w „spadku” po swoim poprzedniku miał zarezerwowany w dniach 5-15 lipca obóz w ośrodku węgierskiej federacji piłkarskiej w Telki pod Budapesztem. - Fantastyczny ośrodek fantastyczny, baza reprezentacji Węgier. Wyjazd załatwiany jeszcze przez trenera Stawowego, który zawsze sobie cenił najwyższy standard i najwyższą jakość, i takie tam rzeczywiście były. - opowiadał Grzegorz Goncerz. Okazało się, że nie wszystko było jednak idealne. - Już na miejscu okazało się, że mamy nie najlepsze wyżywienie. Pamiętam, jak tam przyjechali na zgrupowanie sędziowie węgierscy i stołowali się tam gdzie my – opowiada kierownik drużyny Paweł Maźniewski - Oni mieli szwedzki stół i my. Tyle, że nie wiedzieliśmy, że ten drugi stół jest tylko dla nich, więc podchodziliśmy tam, gdzie jedzenie było lepsze i stamtąd braliśmy. Nagle kelner woła: „ne, ne, ne.” i pokazuje, że nasz stół jest tam gdzie jest skromniej, a ten z pełnym wypasem jest tylko dla sędziów. Efekt węgierskiego zgrupowania był podobny do dwóch poprzednich. W rundzie jesiennej, pomimo pamiętnych żądań kibiców pod hasłem „ekstraklasa albo śmierć”, GKS grał słabo - wystarczy przypomnieć, że pierwszą wygraną drużyna pod wodzą trenera Góraka odniosła dopiero w 9 kolejce, by na koniec roku zameldować się na 12 miejscu w tabeli.

Pomijając więc zamierzchłe czasy IV-ligowe, w ostatniej dekadzie zagraniczne zgrupowania, wbrew obiegowej opinii, nie wpływały pozytywnie na formę piłkarzy GKS Katowice. Czy tym razem będzie inaczej?
źródło: SportSlaski.pl/Monografia sekcji piłkarskiej GKS Katowice
autor: Tomasz Pikul

Przeczytaj również