FELIETON: Naczynia połączone

20.05.2015
W większości krajów europejskich zawodowy sport funkcjonuje w bardzo podobny sposób. Oczywiście nie mam tutaj na myśli poziomu danych rozgrywek czy też jakości występujących graczy – w tych przypadkach różnice bywają kolosalne. Chodzi raczej o coś w rodzaju wzajemnego oddziaływania współpracujących ze sobą grup ludzi – kibiców, sportowców, pracowników klubów i wreszcie... dziennikarzy.
miood.pl
Kibice

Niestety bardzo często rezonans między jedną, czy drugą grupą daleki jest od idealnego. Dużo częściej stosunki te ocierają się raczej o zasady niemalże patologiczne. Dlaczego? Już śpieszę z wyjaśnieniem:
Weźmy na początek najbardziej kontrowersyjną część „układu” – kibiców, a ściślej rzecz biorąc kiboli. Nie mam tutaj bowiem na myśli osób chodzących na mecze jedynie dla czystej rozrywki, tzw. „Januszy”. Chodzi o grupy zorganizowane, członków stowarzyszeń kibicowskich, szalikowców, pseudokibiców, mniejsza zresztą o nazewnictwo.
Nie od dziś wiadomo, że ludzie ci nie cieszą zbyt pozytywną opinią u reszty społeczeństwa. Ponad 20% potencjalnych uczestników piłkarskich zmagań deklaruje, że nie chodzi na mecze „w trosce o bezpieczeństwo swoje oraz swoich bliskich”. Niedawna, tragiczna śmierć jednego z pseudofanów w Knurowie wywołała internetową falę hejtu, skierowaną właśnie przeciwko szalikowcom. Polski net stanął w obronie policji! Czyż to nie jest dziwne? W tym sęk, że... nie jest.
W jaki bowiem sposób postrzegani mają być ludzie, którzy zmuszają zawodników swojej drużyny do sterczenia przez kilkadziesiąt minut pod trybuną, niemal włącznie w takim celu aby można ich było zwyzywać i poobrażać sobie do woli? Sytuacja taka miała niedawno miejsce w Krakowie. Zabrakło tylko klęczenia piłkarzy przed kibolskim sektorem, co miało już miejsce w nie tak odległej przecież Rumunii. Patologia? Pewnie, że tak. Przecież to tak jakby klient firmy (tutaj: kibic) rugał szeregowego pracownika (piłkarza) za to, że w jego mniemaniu, ten źle pracuje. Nie tędy droga. W każdym normalnym przedsiębiorstwie, a tym przecież jest klub sportowy, skargę składa się na ręce właściciela (prezesa), nie zaś w kierunku fizycznego pracownika.

Piłkarze – sportowcy

W powyższym postępowaniu nie ma za grosz logiki i sensu. Kibole robią jednak swoje, a piłkarze stoją i słuchają. Nie wszyscy. Są zapewne tacy, którym honor i duma nie pozwolą na uczestnictwo w takiej szopce. Większość jednak postoi, posłucha, w duchu się pewnie zdrowo uśmieje, ale nie odejdzie. W ten oto sposób płynnie przechodzimy do drugiej z zaangażowanych w „układ” grup – piłkarzy.
Ostatnio zawodnicy warszawskiej Legii odmówili dziennikarzom wywiadów. Jednym z powodów był wcześniejszy zarzut żurnalistów, że piłkarze i tak nie mają nic ciekawego do powiedzenia. Tymczasem twierdzenie to nie jest bynajmniej dalekie od prawdy. Dlaczego? Oto powody:
Przeciętny „kopacz” w polskiej Ekstraklasie zarabia wielokrotność średniej krajowej, nie będąc – trzeba to przyznać – wielką gwiazdą sportu. Większość z tych ludzi w żadnej innej branży nie otrzymywałoby tak dużych pieniędzy. Tylko idiota, lub bardzo odważny człowiek, działałby w tej sytuacji na swoją niekorzyść i olał ”opluwających” go kiboli. Tylko desperat wypowiadałby się kontrowersyjnie i ciekawie zarazem, w trakcie rozmów z dziennikarzami. O ileż bezpieczniej jest za każdym razem podrzucać wyświechtane frazesy oraz utarte formułki. Do tego stopnia oklepane, że nie dziwmy się dziennikarskiej braci – czasem naprawdę wydaje się nam, iż na przygotowane przed wywiadem pytania, doskonale znamy odpowiedzi. Co najgorsze, często nie mylimy się. Tak bardzo brakuje nam więcej... Ibrahimovićów.

Dziennikarze

Dostało się „hoolsom”, dostało „kopaczom”, ale skoro to felieton z „bólem tylnej części ciała” w roli motywu przewodniego, pora na tych którzy zadają pytania – media.
Powiecie – sportowcy odpowiadają banalnie, bo otrzymują nietrafione pytania. Pewnie częstokroć rzeczywiście tak bywa. W tym miejscu musi się jednak pojawić niewielkie wyjaśnienie:
Spora większość tak zwanych mediów mainstreamowych, z portalami internetowymi na czele, ściśle współpracuje z klubami sportowymi. Otrzymuje od nich informacje o konferencjach prasowych, spotkaniach z piłkarzami, otwartych treningach etc. Od osób pracujących w danym klubie zależy czy uda nam się umówić na wywiad z największą gwiazdą zespołu. Ba (!) czy dany żurnalista w ogóle dostanie akredytację na mecz, rundę, sezon.
Jaki jest efekt uboczny tego patologicznego „układu”? Ano taki, że dziennikarz takiego portalu będzie się za wszelką cenę starał nie pisać negatywów o danym klubie. Będzie omijał trudne tematy, unikał kontrowersyjnych pytań, wspominał jedynie o pozytywnych stronach zespołu, drużyny, konkretnego zawodnika. Jeżeli się wychyli – dostanie po łbie – od klubowego współpracownika, bądź też własnego naczelnego. Jak żyć? Jakoś trzeba. W końcu tak jak piłkarz szanuje sobie swój zarobek, tak i „pismak” musi jakoś zarobić na chleb. Czasem trzeba więc schować dumę oraz poglądy głęboko we własnej...

Klubowi pracownicy

Na koniec ostatnie z naczyń połączonych. Tych paru „garnuszków”, w których gotują się wszystkie osoby współtworzące świat polskiego, lecz przecież nie tylko polskiego, sportu. Mowa o wspomnianych wyżej personach zatrudnionych w klubach sportowych, pracujących na różnych stanowiskach – od prezesów począwszy, poprzez dyrektorów, kierowników drużyn, rzeczników prasowych, na członkach działów marketingu skończywszy. Co z nimi jest nie tak?
Otóż zdecydowana większość tych ludzi jest niemal fanatycznie oddana klubowi, który ich zatrudnia. Często rzuca się to bardziej w oczy niż w przypadku nawet najzagorzalszych kiboli. Przy takim człowieku ciężko jest swobodnie rozmawiać o „jego” drużynie, by nie narazić się na krytykę, oszczerstwa, a nawet bluzgi. Ciężko jest współpracować z ludźmi aż tak zaślepionymi. Dla nich klub to nie praca. To sposób na życie. Większości z nich nie przeszkadza to jednak aby od czasu do czasu... zmienić pracodawcę, np. na konkurencyjną drużynę. Tam ponownie będą oddanymi fanatykami, pozbawionymi trzeźwego osądu wielu spraw.


Wystarczy. Wesoło nie jest. Szukający wszędzie zaczepki, obrażający siebie i wszystkich wokół, szalikowcy. Zahukani, mało oryginalni, bezpiecznie unikający słownej konfrontacji piłkarze. Dziennikarze ze spętanymi „układem” słowami. Fanatyczni pracownicy klubów. A to przecież jeszcze nie wszystkie osoby, które siedzą w tych wspominanych „garnkach”, gdzie gotuje się wrząca woda, a gdy tylko jedno z naczyń zaczyna się niebezpiecznie przechylać, cała reszta również chwieje się w posadach.
Są jeszcze przecież chociażby sportowi menadżerowie, wolni strzelcy. Tacy co to w prywatnej rozmowie opowiedzą niejedną sensacyjną historię, wspomną o sprzedanym meczu. Gdy jednak przychodzi do publikacji takiej rozmowy, zręcznie, niczym piskorz, wyślizgają się z każdego swojego słowa. To jest już jednak temat na zupełnie odrębną opowieść.

PS. W większości przypadków w tekście odwoływałem się do futbolistów. Oczywiście z racji popularności tej dyscypliny na świecie, a w szczególności w Europie. Śmiało możecie jednak założyć, że powyższe dotyczy także całego szeregu innych, sportowych dyscyplin.
źródło: SportSlaski.pl
autor: Miłosz Karski

Przeczytaj również