FELIETON: Ależ atrakcyjna ta liga dzięki reformie!

19.05.2014
Do końca sezonu w ekstraklasie jeszcze trzy kolejki. Wiadomo już, że tzw. reforma ekstraklasy swoim poprawianiem atrakcyjności nie zabiła żadnego z naszych klubów. Ale właściwie, dlaczego wiadomo to już teraz? I jakim poprawianiem atrakcyjności?
Akademicką dyskusję o reformie ekstraklasy prowadzimy od momentu, gdy ten pomysł się pojawił, czyli od ponad roku. W tym czasie zaskakująco sporo osób uznało, że reforma bardzo pomogła naszej lidze. Cóż, propagandowe tuby działają dobrze.

Wydawało się, że liga będzie teraz niesprawiedliwa, bo drużyna, która w skali sezonu zdobyła więcej punktów, mogła spaść z ligi. W praniu wyszło, że w tym akurat sezonie się to nie zdarzy. Ale sam fakt, że regulamin dopuszcza niesprawiedliwe rozstrzygnięcie już źle świadczy o regulaminie i powinien stanowić przyczynek do jego zmiany.

Mówiło się też o zwiększeniu atrakcyjności ligi. I tu – muszę przyznać – jestem zaskoczony. Myślałem, że ten punkt faktycznie się sprawdzi. Trudno było przypuszczać, że tak drastyczne spłaszczenie ligi nie zwiększy emocji, więc argumentowałem wcześniej, że liga ma być przede wszystkim sprawiedliwa, a nie atrakcyjna. Ale okazało się, że podział punktów i ligi wcale nie poprawia jej atrakcyjności.

Jeśli w najbliższym meczu Legia wygra z Ruchem, zostanie mistrzem Polski na DWIE KOLEJKI przed końcem.

Jeśli Lechia Gdańsk wygra, a Pogoń Szczecin przegra dwa najbliższe mecze, wszyscy uczestnicy europejskich pucharów będą znani na KOLEJKĘ przed końcem.

Jeśli Widzew i Zagłębie przegrają najbliższe mecze, spadkowicze będą znani na DWIE KOLEJKI przed końcem.

A spełnienie wszystkich tych – bardzo realnych przecież – scenariuszy, będzie oznaczać, że żaden z ośmiu ostatnich meczów nie będzie się toczył o realną stawkę. Oczywiście, cegiełkę do tego dołożyła Komisja Licencyjna, nie przyznając licencji na europejskie puchary Wiśle i Ruchowi.

Dla przypomnienia – rok temu o stawkę grano w ostatniej kolejce w Gliwicach i Łodzi, czyli na dwóch stadionach. I dla przypomnienia: rok temu nie dzielono ligi i nie dzielono punktów. Nie dbano więc sztucznie o atrakcyjność ligi.

Padają argumenty, że w 30. kolejce tego sezonu jednak były emocje. Ano były. Bo 30. kolejka nie była tym razem ostatnią, ale ósmą od końca. Pokażcie mi sezon, w którym na osiem kolejek przed końcem wszystko było jasne, bo ja sobie takiego nie przypominam. Zwykle emocje są od sierpnia do połowy maja i w tym roku też są do połowy maja.

Nie mówię, że to przez reformę nie ma emocji. Nie, tak się po prostu ułożył sezon. Sezony mają to do siebie, że czasem walczy się do końca na ośmiu stadionach, a czasem na żadnym. Chcę tylko pokazać, że to się dzieje niezależnie od tego czy reforma była czy nie.

W praniu wyszło, że reforma faktycznie wpłynęła na jedno – polski ligowiec rozgrywa więcej meczów. To dobra informacja, zgoda. Ale to akurat dało się osiągnąć bez żadnego dzielenia ligi i punktów. Można ligę powiększyć, można pomniejszyć, można stworzyć porządny Puchar Ligi, można grać baraże, można od wcześniejszych faz grać w Pucharze Polski mecz i rewanż. Sposobów na zwiększenie liczby meczów w sezonie jest multum. Nie trzeba wymyślać jakiejś śmiesznej reformy. Zróbmy więc z nią to samo, co z tą z 2001 roku. Do kosza. Nie w systemie rozgrywek tkwi problem naszej ligi.


Michał Trela
Autor jest dziennikarzem „Przeglądu Sportowego“
Więcej jego tekstów znajdziesz na michaltrela.blog.pl
 
źródło: SportSlaski.pl

Przeczytaj również