Bez szans i... bez żałoby. "Nie było takiego celu"

15.05.2018
Porażka z Rakowem Częstochowa praktycznie przekreśliła szanse GKS-u Tychy na awans do Ekstraklasy. Najlepsza drużyna wiosny zaskakująco gładko przegrała z beniaminkiem, ale przy Edukacji nie zamierzają z tego powodu rozpaczać.
Łukasz Laskowski/PressFocus
Wiecznie spóźnieni
- Jeżeli ktoś spodziewa się teraz agresji z mojej strony, to zapowiadam że tak nie będzie. Nie mogę mieć pretensji do moich zawodników. Dziś przegrali po prostu z lepszym zespołem - ocenił tuż po starciu z Rakowem trener Ryszard Tarasiewicz.

Trudno się z nim nie zgodzić - gospodarze mieli na boisku dużo więcej atutów, a rezultat 0:3 był najniższym wymiarem "kary", na jaką zapracowała defensywa GKS-u. Jeszcze w pierwszej połowie przy traconych golach autorzy trafień dla gości - Dariusz Formella, Karol Mondek i Adam Radwański mieli przy oddaniu uderzeń mnóstwo miejsca i czasu, a gdyby nie fatalna skuteczność częstochowian po przerwie historia powtórzyłaby się kilka razy. Słowem tyszanie, którzy do tej pory na wiosnę tylko raz dali sobie wbić więcej niż jedną bramkę w poniedziałek raz za razem otwierali rywalom autostradę w swoją szesnastkę.

- Szwankowała dziś organizacja w grze w defensywie. Początkowo się na to nie zapowiadało, bo nieźle operowaliśmy piłką, nie wyglądaliśmy źle na tle przeciwnika. Wszystko posypało się po utracie pierwszej bramki. Byliśmy spóźnieni w zasadzie w każdej sytuacji. Mogło się skończyć jeszcze wyżej - przyznawał defensor GKS-u, Marcin Biernat. - Dziś pozwoliliśmy chyba rywalowi na więcej okazji strzeleckich niż całej reszcie w trakcie rundy - denerwował się Łukasz Grzeszczyk. - Jak nigdy dotąd popełnialiśmy błędy defensywne, a one brały się przede wszystkim ze spóźnionej reakcji - potwierdzał słowa swoich podopiecznych Tarasiewicz.

Bez zęba na przedzie
Kłopoty z zatrzymaniem ofensywnych poczynań rywala to jedno, a własna indolencja przy atakowaniu to drugie. Tyszanie przez 90 minut praktycznie nie postraszyli Mateusza Lisa. - Nawet przy niekorzystnym wyniku próbowaliśmy nie grać chaotycznie, nie kopać do przodu po to by w jakikolwiek sposób przedostać się pod bramkę przeciwnika. Ale kiedy już wychodziliśmy z trudnej sytuacji i mieliśmy szanse na skonstruowanie ofensywnej akcji popełnialiśmy proste, techniczne błędy - zauważał Ryszard Tarasiewicz.

Szkoleniowiec nie ma zbyt wielkiego pola manewru przy składaniu zespołu pod kątem atakowania. Najskuteczniejszym snajperem GKS-u jest Kamil Zapolnik, który 2 z 7 bramek zdobył z rzutów karnych. Zawodzi sprowadzony zimą Jakub Vojtus, a ten który teoretycznie gwarantuje najwięcej jakości w grze do przodu - Piotr Ćwielong - całą rundę zmaga się z kontuzją. - To nie jest sekret, że musimy szukać zawodników którzy mogą straszyć z przodu. Za strzelanie bramek nie powinni odpowiadać tylko napastnicy, nie jest zresztą dobre gdy ofensywa jest oparta na skuteczności jednego gracza. Ten ciężar musi być rozłożony na 3-4 ofensywnych graczy. Przy wyrównanych meczach to bowiem jednostki robią różnice, a ja zawodnikom nie mogę nic zarzucić jeśli chodzi o postawę i mentalność. Tyle że przy takim deficycie bramkowym ciężko nam strzelić 3 czy 4 bramki w jednym meczu - tłumaczył Tarasiewicz.

Wynik ponad stan
W ekipie GKS-u dało się wyczuć rozczarowanie, ale żałoby z powodu zaprzepaszczenia okazji na awans też nie było. - Trudno mi powiedzieć z czego to wynikało. Może złapała nas jakaś zadyszka, może nie da się zagrać 15 razy z rzędu na najwyższym poziomie - zastanawiał się po końcowym gwizdku Marcin Biernat. Porażka z Rakowem sprawiła, że defensor wraz z kolegami marzenia o Ekstraklasie musi odłożyć o co najmniej 12 miesięcy. Udana wiosna nie zniweluje bowiem strat "wypracowanych" podczas fatalnej pierwszej rundy zmagań. - Dlatego nie rozmawialiśmy wcześniej o awansie. Mieliśmy na początku inne problemy. Lepiej, że dreszczyk emocji na finiszu sezonu dotyczył gry o górne lokaty, niż o utrzymanie. Teraz możemy już sobie powiedzieć, że przy dobrych wynikach była szansa zagrać w ostatnim meczu z Zagłębiem Sosnowiec o wszystko. Tak się jednak nie stało, zobaczymy kto na tym wszystkim w lidze skorzysta - zastanawia się Ryszard Tarasiewicz.

- Gdzieś tam padały słowa o Ekstraklasie, bo przecież znaliśmy układ tabeli. Po słabej rundzie jesiennej nikt jednak od nas awansu nie wymagał. Po słabej rundzie jesiennej i tak zrobiliśmy wiosną dobry wynik zwłaszcza biorąc pod uwagę wąską kadrę - zdradza Marcin Biernat. Teraz tyszan czekają teoretycznie trzy mecze "o pietruszkę". Teoretycznie, bo trudno w ten sposób potraktować choćby prestiżowe spotkanie z wciąż liczącym się w grze GKS-em przy Bukowej. - Te derbowe mecze są dla kibiców najważniejsze. Wiemy o tym. Wygraliśmy u siebie, do Katowic też jedziemy po 3 punkty. To świetna okazja do tego by się szybko podnieść po meczu z Rakowem, bo wcale nie chodzi nam o to by zabierać komuś szanse na awans. Po prostu chcemy punktować, dać frajdę kibicom i skończyć ligę jak najwyżej - przekonuje Biernat. - Wiemy czym dysponujemy, więc nie musimy robić szerszego przeglądu kadr - zapowiada szkoleniowiec tyszan pytany o to, czy w końcówce sezonu zamierza ogrywać piłkarzy, którym wcześniej dawał w lidze mniej szans. 
autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również