Alarm dla Rozwoju! "Musimy odbić się od dna jak od trampoliny"

13.09.2018
Postawa piłkarzy Rozwoju Katowice jest jednym z większych rozczarowań tego sezonu w 2. Lidze. Wielu kibiców, którzy wierzyli w to, że podopieczni Rafała Bosowskiego dobrze wejdą w rozgrywki i uda im się podtrzymać swoją formę ze znakomitej wiosny, mocno się przeliczyli. Katowiczanie do tej pory odnieśli tylko jedno ligowe zwycięstwo, jednak jak zapewnia w wywiadzie z nami Kamil Łączek, przy Zgody może już być tylko lepiej. 
Tomasz Błaszczyk/Pressfocus
Piotr Porębski (SportSlaski.pl): Po takim początku sezonu w klubie panują inne nastroje niż złość i rozczarowanie?
Kamil Łączek (Rozwój Katowice): Chyba aktualnie ciężko o inne uczucia niż zdenerwowanie – nie tylko wśród zawodników, ale również wśród osób zarządzających klubem. Może to wszystko banalnie zabrzmi, ale rok temu o tej porze mieliśmy na swoim koncie tylko jeden punkt więcej, a sezon zakończył się dla nas bardzo dobrze. Teraz już gorzej być nie może, bo spadliśmy na dno tabeli. Musimy przezwyciężyć ten kryzys za wszelką cenę. 
 
Znakomita runda wiosenna w waszym wykonaniu wlała w serca kibiców sporo optymizmu. Liczyliście przed sezonem na coś więcej, niż tylko na walkę o utrzymanie?
Rozmawialiśmy sobie ostatnio w szatni i wspominaliśmy te udane kilka miesięcy, bo Rozwój dawno nie miał tak udanej rundy. Przed sezonem na pewno panował w szatni spory optymizm i liczyliśmy na to, że od początku obecnych rozgrywek znajdziemy się w górze tabeli, a w najgorszym przypadku w jej środku. Chcieliśmy uniknąć sytuacji sprzed dwóch ostatnich sezonów, gdy zaczynamy słabo i musimy gonić rywali niemal od razu. Nasze założenia się nie sprawdziły i właściwie nie wiem, czym to jest spowodowane. W końcu dobrze przepracowaliśmy okres przygotowawczy, a jeżeli ktoś latem opuścił zespół, to osoby zarządzające klubem zadbały o odpowiednie zastępstwa. Ciężko mi powiedzieć co jest grane – nie fajnie jest przegrywać kolejne spotkania i nie widzieć, co jest powodem zaistniałego stanu rzeczy. Kropelkę nadziei wlała w nas wygrana z Radomiakiem, ale tego nie pociągnęliśmy, a wszystko posypało się po meczu ze Skrą Częstochowa.
 
Paradoksalnie najgorszy mecz w sezonie, właśnie przeciwko Skrze, rozegraliście kilka dni po swoim najlepszym spotkaniu. Co właściwie stało w Częstochowie, że ta „czerwona latarnia” was tak oślepiła?
Na pewno nie zlekceważyliśmy przeciwnika, bo ta liga często pokazuje, że tu każdy z każdym może wygrać i jak się widzi niektóre wyniki, to można naprawdę się złapać za głowę. Nigdy nie wiadomo co tu może się stać, a bukmacherzy tylko zacierają ręce, gdy ktoś chce obstawiać naszą ligę. Nie chcę na siłę szukać usprawiedliwienia, ale gra na sztucznej murawie to jest zupełnie inna sprawa. Gdy piłkarze trenują cały rok na naturalnej nawierzchni i na jeden mecz wchodzą na inną murawę, to mają problem z przyzwyczajeniem się do tego. Tak samo jest w przypadku, gdy po zimowym okresie przygotowawczym i treningach na sztucznej nawierzchni wchodzimy na trawę – wtedy właściwie człowiek nie wie co się dzieje. Na obu murawach np. piłka inaczej się zachowuje czy inaczej się biega. Może i to głupie usprawiedliwienie, ale coś w tym jest. Skra w tamtym spotkaniu była od nas znacznie bardziej zdeterminowana i pamiętam, że jak rozmawiałem z kolegą po meczu to wspominał, że tak fatalnie grającego Rozwoju już dawno nie widział. 

O meczu w Częstochowie kibice i zawodnicy Rozwoju woleliby jak najszybciej zapomnieć 
 
Bo tak jak Pan wcześniej wspomniał, wielu osobom wydawało się, że mecz z Radomiakiem da wam ogromny impuls i teraz będzie już tylko lepiej. Jak się okazało, były to złudne nadzieje. 
Zaczynaliśmy o godzinie 18 mecz w Bełchatowie i przed nim patrzyliśmy się na wyniki innych spotkań. Poprzez wygraną Resovii i Skry byliśmy jeszcze bardziej zdeterminowani, by odnieść zwycięstwo na trudnym terenie. Niestety, ale w kolejnym meczu jako pierwsi objęliśmy prowadzenie, ale nie byliśmy w stanie utrzymać go do końca. Tak jak w tamtej rundzie nie strzelano nam zbyt wielu goli i nasza organizacja w defensywie była naprawdę dobra, tak teraz wygląda to dużo gorzej. Ja gram na pozycji obrońcy, więc m.in. na moich barkach spoczywa to, żeby nie tracić tych bramek. Teraz można już liczyć punkty i gdyby np. udało nam się utrzymać dwubramkowe prowadzenie z Elaną i Pogonią, a także wynik 1:0 w Bełchatowie, to już bylibyśmy gdzieś w środku tabeli. A tak jesteśmy „czerwoną latarnią” ligi. Oczywiście, nie jest jeszcze tak źle, żeby gasić światło i wieszać na nas wszystko. Tak jak wspomniałem, rok temu o tej porze mieliśmy 1 punkt więcej – ktoś powiedział, że nic dwa razy się nie zdarza, ale oby od najbliższego meczu z Grudziądzem było lepiej. 
 
Nawiązując do tych meczów z Elaną i Pogonią - chyba słynne powiedzenie Czesława Michniewicza nie jest już wam obce?
Kiedyś udzielałem wywiadu Telewizji Katowice po meczu i też wspomniałem, że to 2:0 to najniebezpieczniejszy wynik i to się sprawdziło. Raz się to może zdarzyć – okej, przecież taki jest futbol i o boiskowych wydarzeniach czasami decyduje przypadek. W przeciągu kilku tygodni jednak dwa razy straciliśmy dwubramkowe prowadzenie, a bramki właściwie strzelano nam w odstępach kilku minut. To daje takiego negatywnego kopa i człowiek się zaczyna zastanawiać, co ma zrobić, żeby wszystko było okej – czy ma się cofnąć, czy dalej kontynuować ataki. 
 
Z czego mogą wynikać te straty punktów, mimo dwubramkowego prowadzenia? Z braku koncentracji? W końcu taka Pogoń przystępowała do meczu z wami z zerowym dorobkiem bramkowym, a potrzebowała w drugiej połowie kilku minut, by ustrzelić was dwukrotnie.
Wydaje mi się, że głównym powodem tego stanu rzeczy jest brak koncentracji. Jakoś przez 80-85 minut jesteśmy w stanie kontrolować boiskowe wydarzenia i właściwie na krótką chwilę, w najgorszym możliwym momencie, nasze głowy się wyłączają. Wtedy taka Elana czy Pogoń to wykorzystuje i tu jest pies pogrzebany, że przy stanie 2:1 nie uspokajamy gry i nie przytrzymujemy piłki. Właściwie oddajemy ją przeciwnikowi, który jest nakręcony i nie mija chwila, a popełniamy kolejny błąd i na tablicy wyników już jest remis. Na pewno to jest nieodpowiednia koncentracja, bo sił nam nie brakuje, żeby biegać pełne 90 minut. 
 
Gdybyście grali źle, to waszą ostatnią pozycję dałoby się jeszcze wytłumaczyć. Tymczasem wam często brakuje takiego piłkarskiego wyrachowania i skuteczności. 
O tych złych wynikach decyduje m.in. nieskuteczność i indywidualne błędy obronne. W końcu gdybyśmy nie tracili tylu goli, to przynajmniej jakieś mecze zremisowalibyśmy 0:0 i mielibyśmy na swoim koncie kilka punktów więcej. W każdym meczu (oprócz pojedynku ze Skrą, bo w Częstochowie zagraliśmy chyba najgorszy mecz od kiedy jestem zawodnikiem Rozwoju) tworzymy sobie okazje bramkowe, ale ta piłka po prostu nie chce wpadać. Nad tym również musimy popracować, a w szczególności nasi napastnicy. Gdybyśmy jednak byli bardziej konsekwentni w obronie, to na pewno nasza sytuacja byłaby nieco lepsza. 17 straconych bramek w 9 meczach to naprawdę sporo, a przyzwyczailiśmy naszych kibiców do tego, że graliśmy „na zero z tyłu”, a z przodu zawsze coś wpadało. Przecież wygraliśmy na swoim stadionie osiem meczów z rzędu i to nie mógł być przypadek. Gdzieś jest problem i w każdym kolejnym meczu staramy się go rozwiązywać w inny sposób. 
 
Te spore straty goli mogą o tyle dziwić, że po tym okienku transferowym ta linia defensywna bardzo się nie zmieniła. Oprócz odejścia Michała Czekaja i Michała Szeligi, ciężko w obronie, a także w pozostałych formacjach odnotować jakieś rażące ubytki. 
Nie ma co naszych wyników zwalać na ubytki kadrowe. Chociaż teraz naszym sporym problemem są kontuzje – od blisko dwóch tygodni leczy się Tomasz Wróbel, w Bełchatowie urazu nabawił się Przemek Gałecki i prawdopodobnie nie zagra on z Olimpią. To doświadczenie jest nam przecież bardzo potrzebne, a Tomek i Przemek będą nam oni mogli pomóc w najbliższych meczach. Wspomnieni wcześniej Michał Szeliga i Michał Czekaj dawali nam dużo jakości i zadziorności w tej obronie, ale umiejętności ich zastępców, w tym np. Damiana Lepiarza, stoją na wysokim poziomie. Zespołowo nie wyglądamy źle, ale przez indywidualne błędy obronne wszystko wygląda tak, a nie inaczej. 
 
I właśnie w tym momencie czeka na was mecz z rozpędzonym liderem. Ale jak np. pokazał w minionej kolejce ROW Rybnik, ten zespół z pierwszego miejsca wcale nie jest tak straszny jak go malują. 
Na pewno będziemy chcieli wziąć w sobotę przykład z ROW-u Rybnik. W końcu zespół ten pojechał na trudny teren do Tarnobrzegu, skąd mało komu udaje się wywieźć choćby remis. My nie zdołaliśmy urwać Siarce punktu, choć mieliśmy tam swoje sytuacje. Musimy przypomnieć sobie nasze dobre chwile i postawę z meczu z Radomiakiem i dzięki temu być może sprawimy niespodziankę. Nasz stadion jest atutem Rozwoju – tu trenujemy i choć nie jest może super jakości, to tu czujemy się najlepiej. Drużyny, które chcą grać w piłkę, nie czują się tu najlepiej, a my dzięki swojej walce i konsekwencji jesteśmy w stanie z nimi wygrywać. Musimy zacząć lepiej wyglądać pod względem determinacji i sprawić, żeby zawodnik nie miał jednego bądź dwóch metrów wolnej przestrzeni. Teraz zagramy z liderem – wiadomo, że jak się gra z pierwszą drużyną w tabeli, to motywacja jest większa i chce się wszystkim pokazać z jak najlepszej strony. Olimpia to bardzo mocny zespół, ale mam nadzieję, że uda nam się dobrze zagrać z tyłu.
 
Wspominał Pan o urazach Tomasza Wróbla i Przemysława Gałeckiego. A jak wygląda sytuacja z Marcinem Kowalskim, który do tej pory rozegrał tylko jeden mecz w Toruniu?
Właśnie zapomniałem o naszym kapitanie. Marcin to nasz dobry duch, trenuje z drużyną cały czas i jest z nami obecny w szatni. Brakuje go jednak na boisku, bo to taki chłopak, który oddaje serce i jakby mógł, to oddałby to serce jeszcze drugiemu koledze, aby ten mógł więcej biegać. Z tego co wynika z rozmów z Marcinem, to chwilę potrwa, zanim wróci na boisko i wznowi treningi z pełną intensywnością. 

Kapitan Rozwoju, Marcin Kowalski, jest jednym z większych nieobecnych początku tych rozgrywek. Ostatni mecz z GKS-em Bełchatów obserwował tylko z perspektywy ławki rezerwowych (fot: Tomasz Błaszczyk/PressFocus)
 
W dyrektorskich gabinetach padło już kilka słynnych „mocnych słów”? Trener Bosowski po ostatnim meczu nawoływał bowiem, że trzeba porozmawiać z prezesami, bo tak dalej wasza sytuacja nie może wyglądać. 
Po każdym przegranym meczu rozmowy w szatni nie są przyjemne – szczególnie, jeżeli klub znajduje się w takiej sytuacji jak my obecnie. Nie jesteśmy już dziećmi, choć w drużynie mamy kilku chłopaków poniżej 18. roku życia i każdy zdaje sobie sprawę, w jakim miejscu się znajduje. Jeżeli nogi dalej nam się będą powijać, to Rozwój spadnie z szczebla centralnego i jego sytuacja będzie naprawdę trudna. Wiemy z czego klub żyje i na pewno szkolona tutaj młodzież będzie miała większą możliwość wypromowania się w drugiej lidze, niż poziom niżej. Duże znaczenie ma również Pro Junior System, bo nagrody z tegoż systemu dają nam ogromną korzyść finansową. Staram się jednak nie zakładać czarnego scenariusza i jestem pewny, że on się nie ziści. 
 
Oby się on nie ziścił, bo wiele klubów potwierdziło już, że ta trzecia liga jest bardzo ciężka i rokrocznie o awans walczy kilka zespołów. Ale niektóre, jeżeli już wydobędą się ze swojej grupy to są w stanie dość szybko, sezon po sezonie, przeskoczyć kilka szczebli. 
Tak, ale zazwyczaj są to kluby z budżetem na poziomie pierwszej ligi. Przecież taki Widzew to bogaty zespół i jeżeli by chciał, to mógłby sobie pozwolić na wszystkich czołowych zawodników z tego szczebla rozgrywkowego. Dla mnie takie firmy powinny jak najszybciej awansować do najwyższych klas rozgrywkowych, bo tam jest ich miejsce, a sporą ujmą jest dla nich granie w trzeciej czy czwartej lidze. Jak się patrzy, co dzieje się we wspomnianym Widzewie, że na mecz przychodzi około 18000 kibiców, to jest naprawdę super sprawa.
 
Dla takich meczów warto grać w piłkę.
Dokładnie i tak jak trochę żałuje, że nie rozegraliśmy meczu z Ruchem na własnym stadionie, tak fajnie się gra na obiektach jak przy Cichej. Adrenalina jest z pewnością większa, bo na mecz przyjdzie kilka tysięcy osób i czuć atmosferę święta. My musimy jednak skupić się na zdobywaniu punktów, bo co z tego że zagraliśmy w Chorzowie przy takiej publiczności i np. pełnym oświetleniu, skoro przegraliśmy 0:3?
 
Wielu zawodników przedłużyło latem kontrakty z klubem, ale np. o rok. Pańska nowa umowa będzie obowiązywać aż do 2021 roku . Łączy Pan z Rozwojem dłuższą przyszłość, nieważne jaki los spotka Rozwój?
Skoro podpisałem taką umowę, to nie zamierzam się z niej wycofywać. Chciałbym tu zakotwiczyć na jak najdłużej, bo gdyby tak nie było, to podpisałbym umowę do końca sezonu. Ja jestem człowiekiem stąd, z Górnego Śląska i nie chce już ruszać w Polskę. Zrobimy wszystko, by Rozwój utrzymał się w drugiej lidze i ja wypełnił swój trzyletni kontrakt. Później zobaczymy co będzie, jednak bardzo dobrze się tu czuje i nie chce szukać drużyny gdzieś na północy naszego kraju. Takie są realia, że albo ktoś zostaje w jednym klubie, regionie przez dłuższy czas, albo jeździ po Polsce i zmienia te zespoły co pół roku. Ja bym tak nie mógł, więc bądźmy dobrej myśli i obyśmy się odbili od tego ostatniego miejsca jak od trampoliny. 
źródło: własne/sportslaski.pl
autor: Piotr Porębski

Przeczytaj również