Artur Skowronek - trenerska karuzela i bokser w szatni [WYWIAD]

15.09.2016
Miał niespełna 29 lat, gdy w roli pierwszego trenera samodzielnie poprowadził zespół na I-ligowym szczeblu. Trenerska karuzela w ciągu kilku lat mocno pokręciła zbierającym kolejne doświadczenia szkoleniowcem. O kulisach pracy m.in. w Ruchu Radzionków, Polonii Bytom i GKS-ie Katowice w długiej rozmowie z naszym portalem opowiada Artur Skowronek.
Łukasz Laskowski/PressFocus
Łukasz Michalski. Jak żyje trener na bezrobociu?
Artur Skowronek: Na pewno to dla mnie ciężki okres, zwłaszcza po ostatnich wynikach. Nie jest łatwo o pracę, ale czasu nie tracę. Mam potrzebę ciągłego rozwijania się. Sporo czytam. Uporządkowałem komputer. Jestem zapraszany jako prelegent na różnego rodzaju kursokonferencje. Ostatnio w ŚZPN zaszły zmiany i dostałem propozycję współpracy w wydziale szkolenia. Jest wiele pomysłów i na pewno będę wspierał ten projekt. Doskonalę język angielski. Chcę na jesień odwiedzić w Izraelu swojego przyjaciela Łukasza Bortnika, który jest w sztabie Hapoelu Beer Sheva i mam świetną okazję przyjrzeć się bliżej jak przygotowują się do rywalizacji w Lidze Europy. Poza tym jak każdy bezrobotny trener śledzę grę zespołów, staram się odwiedzić w każdy weekend 3-4 stadiony na różnych poziomach i być na bieżąco. Oczywiście mam też czas dla rodziny - żona pracuje, a ja mam pod opieką dwóch synów. Mają po 3 i 7 lat , więc jest co robić (śmiech).
 
Pilnujesz, by telefon zawsze był naładowany?
Nie mam żadnego menagera, a wcześniejsze propozycje pojawiały się poprzez dobrą pracę i pozytywne opinie, mimo nie zawsze dobrych rezultatów. Najlepszą reklamą jest praca i zdaję sobie z tego sprawę. Ta moja ścieżka rozwoju nie była do końca właściwa. To wiązało się czasem z moimi niedobrymi wyborami. Teraz wiadomo, mam trudną pozycję wyjściową, ale wierzę że ten telefon zadzwoni, ktoś zaufa i wrócę z sukcesami na ławkę. Muszę być cierpliwy.
 
Szybko wskoczyłeś na trenerską karuzelę, która mocno tobą pokręciła. Dziś możesz powiedzieć o sobie, że jesteś doświadczonym trenerem?
W I lidze zadebiutowałem jako trener już w wieku 29 lat i utrzymałem się na tym poziomie. Graliśmy dobrze, chwalono Radzionków, zrobiliśmy niezły wynik, wypromowaliśmy kilku dobrych chłopaków. To zaowocowało ofertą z Pogoni, z którą w wieku 30 lat zadebiutowałem w ekstraklasie. Karuzela kręciła się mocno, ale to był cenny czas. Praca szła na tyle dobrze, że dostawałem oferty z kolejnych wielkich klubów na szczeblu ekstraklasy i I ligi. Z perspektywy czasu żałuję jednak kilku głupich błędów.
 
Chodzi ci o błędy przy decydowaniu o skorzystaniu z tych ofert?
Przede wszystkim, bo przy niektórych ofertach mogłem wytrzymać ciśnienie i odmówić, ale mówię również o sprawach coachingowych, o zarządzaniu. Dopiero dziś stałem się dojrzałym i świadomym trenerem, chodź wiem, że sporo jeszcze przede mną. 
 
To może na karuzelę wsiadłeś jednak za szybko? Nie czułeś, że brakuje ci jeszcze przygotowania?
Dzisiaj mówimy o tym z perspektywy czasu i wyników, które są już za mną. Czy drugi raz skorzystałbym z tej możliwości? Jestem przekonany, że tak. Życie jest jedno i warto brać z niego pełnymi garściami. Należy realizować swoje marzenia. Szybko skończyłem granie, poszedłem na AWF, tam zdobyłem pierwsze trenerskie kwalifikacje. Potem Szkoła Trenerów PZPN, kursy UEFA A i UEFA Pro, staże, a więc wszystko odbywało się harmonijnie. Przez 3 lata byłem asystentem, wcześniej prowadziłem dzieciaków, potem młodzież, aż dotarłem do seniorów w drugim zespole Radzionkowa. Miałem podstawy ku temu, by wskoczyć na tą głęboką wodę. Jasne, że nie miałem doświadczenia, ale początkujący trener bez względu na wiek nigdy go nie ma. Cieszę się, że mam już taki bagaż doświadczeń, to ogromny kapitał na przyszłość. Na poziomie ekstraklasy i I ligi mam ok. 120 meczów, a mam dopiero 34 lata. Tego nie da się wyczytać i nauczyć, to trzeba przeżyć. Fakt, że szybko wskoczyłem na wysokiego konia, ale czy od razu z niego spadłem? Chyba nie do końca.
 
Ale w razie niepowodzeń bardzo łatwo było niektórym zawodnikom użyć tego argumentu jako wytłumaczenie ich własnej słabości.
Każdy ma prawo do swojej opinii i trzeba to szanować, ale uważam że krytyka powinna być konstruktywna. Wielu piłkarzy, których prowadziłem dostrzegało moje argumenty. Z fajną mieszanką zawodników młodych i doświadczonych udało się stworzyć coś fajnego w Radzionkowie. Wchodząc do szatni w Szczecinie nie miałem na dzień dobry autorytetu z powodów o których mówimy, ale dzisiejszy piłkarz jest coraz bardziej świadomy i chce wiedzy, merytoryki, uczciwości oraz dyscypliny. Tym kupiłem piłkarzy w Szczecinie, a później w Widzewie. To się przekładało na dobrą grę, ci ludzie zaufali moim metodom treningowym oraz stylem zarządzania szatnią, który zaproponowałem.
 
Nie miałeś 29 lat, gdy dostałeś propozycję objęcia stanowiska I trenera w Radzionkowie. Od razu się zdecydowałeś, czy były obawy biorąc pod uwagę, że gdyby klub działał w innych realiach szansy by nie było?
Jestem wdzięczny Ruchowi za to posunięcie, bo klub też podejmował duże ryzyko. Myślę, że prezes Baran i ludzie, którzy zarządzali klubem podjęli decyzję na podstawie obserwacji mojej pracy jeszcze w roli asystenta. To było też poparte szatnią, która w momencie, gdy Rafał Górak zrezygnował, zupełnie się nie zmieniła. Jeśli w życiu nadarza się taka szansa, a czułem, że z tą grupą możemy zrobić wynik, trzeba się jej złapać. 
 
Kto komu na tamtym etapie zawdzięczał więcej? Zawodnicy, którzy w Radzionkowie zrobili pierwszy krok w dorosłej piłce tobie, czy ty im?
Ja zawdzięczam bardzo dużo prezesowi Baranowi i Rafałowi Górakowi. To Rafał wciągnął mnie w to wszystko proponując rolę drugiego trenera. Poprowadził w dobrym kierunku w moich pierwszych krokach. Mam za to do niego do dziś duży szacunek. A szatnia? Bez wątpienia bez niej nie byłoby takiego wyniku. Ta bieda nas mocno zjednoczyła. Mentalne przygotowanie do wykonywanej roboty i duża zawziętość sprawiły, że wielu z nas się wypromowało. Zespół sypał się z półrocza na półrocze, ale klub zarabiał na transferach i dzięki temu funkcjonował. Tamten okres utwierdza mnie w przekonaniu, że wiem co robię, bo co pół roku udało się to wszystko na nowo budować na dobrym poziomie.
 
Problemów mieliście ogromnie dużo.
To względy finansowe spowodowały, że klub jest dziś w IV lidze. Problemy narastały z miesiąca na miesiąc. Wszyscy to czuli, ale razem jakoś zaciskaliśmy zęby zdając sobie sprawę, że jeśli w przyszłości chcemy mieć pracę, to trzeba stawić temu czoła i być zdyscyplinowanym. A bywały skrajne sytuacje, w których np. Krzysztof Baran musiał nocować w samochodzie.
 
Wiedzieliście na mecie ostatniego sezonu w I lidze, że to koniec? Że sportowe utrzymanie w lidze i tak nie przełoży się na możliwość kontynuowania gry na tym poziomie?
Mieliśmy tego świadomość. Może na początku tamtego sezonu aż tak dramatycznych sygnałów jeszcze nie było, ale wiosną gasiliśmy żarówkę po żarówce. Sam wynik ostatniego meczu w Świnoujściu był sygnałem, że na końcu nikt już życia na boisku nie oddawał, bo chłopcy nie wiedzieli co będzie jutro, a obawiali się kontuzji.
 
Ty przeniosłeś się do Szczecina. Na dzień dobry wygrana 4:0 z Zagłębiem Lubin, a później całkiem obiecująca runda. Co takiego się stało, że po przerwie zimowej już po czterech meczach musiałeś się pakować?
U każdego człowieka następuje w życiu taki moment, w którym trochę odlatuje i musi spaść na ziemie. Po tamtej jesieni taki moment dotknął mnie, ale na szczęście mam go już za sobą. Wynik osiągnięty w pierwszej rundzie z Pogonią był pułapka dla mnie i ludzi wokół. Początkowo naszym celem było utrzymanie w lidze, tymczasem przed zimą mieliśmy sporą przewagę nad strefą spadkową i bliżej nam było do strefy medalowej. Myślę, że wszystkich nas to uśpiło.  Niepotrzebnie się uniosłem, zabrakło mi pokory, chciałem zmieniać, pokazać się jeszcze bardziej. Zmieniłem taktykę, chciałem grać 3-6-1, straciłem czas w okresie przygotowawczym. Zmieniłem też koncepcję przygotowania fizycznego, w tym elemencie też popełniając błędy. W konsekwencji przegrywaliśmy sparingi, zespół tracił zaufanie, potem zaliczyliśmy serię porażek w lidze. No i zostałem zwolniony.
 
O tych błędach dotyczących przygotowania fizycznego szybko zaczął mówić Dariusz Wdowczyk. Rzadko zdarza się otwarta krytyka poprzednika ze strony nowego szkoleniowca. Co wtedy myślałeś?
Czułem, że nie doszedłem z Pogonią do ściany, ale spanikowałem w tej sytuacji i zarząd to wyczuł. To był jedyny klub, w którym wiem, że zawaliłem i mam czego żałować. Prezesi Mroczek i Smolny jeszcze zimą proponowali mi nowy 3-letni kontrakt, ale okres przygotowawczy w Turcji wstrzymał tą decyzję, bo zaufanie zaczynało topnieć. Pojawił się trener Wdowczyk i choć mam szacunek do tego co osiągnął w piłce jako piłkarz i trener, tak jego wypowiedzi na temat poprzednika były mocno nie na miejscu. To na tyle doświadczony trener, że nawet jeśli twierdził, że jest tak tragicznie, to w ciągu 4-5 tygodni spokojnie mógł wyprowadzić zespół, zamiast utwierdzać siebie, zawodników i ludzi dookoła w przekonaniu, że trzeba zrobić co się da w pierwszych połowach meczu, bo potem do końca sezonu sił wystarczy tylko na dowożenie wyniku. Robił to tylko po to, by rozłożyć nad sobą parasol ochronny. Uważam, że to było nie fair. Tym bardziej, że przyszedł w przerwie reprezentacyjnej i na wstępie były robione przygotowane jeszcze przeze mnie badania wytrzymałościowe i szybkościowe. Wtedy trener Wdowczyk nawet publicznie twierdził, że wyniki są dobre. Więc o co chodziło? Wiem, że były błędy, ale spokojnie dało się z tej drużyny wycisnąć więcej.
 
Mówisz, że spanikowałeś. Nie spanikowali również zwierzchnicy? Chwilę wcześniej proponowali kontrakt, przedstawiali cię jako trenera na lata, a wystarczyły cztery mecze by zmienić zdanie.
Do każdego wyniku dorabia się historię, a ja każdą analizę zaczynam od siebie. Nie boję się mówić o swoich błędach, bo jestem ich świadomy. Dlatego dziś jestem lepszym trenerem. Myślę, że mógłbym dostać chociaż jeszcze właśnie tą przerwę na reprezentację, to dwa tygodnie, które dawały szansę. Jednak szanuję decyzję zarządu. Mam z ludźmi ze Szczecina fajny kontakt. Jak to się mówi, wyciągnąłem wnioski i dziś np. przygotowanie fizyczne jest chyba moim konikiem. W kadrze brakowało nam też napastnika - w kolejnym sezonie do Szczecina trafił Marcin Robak i został królem strzelców. To Pogoni dało dużo. A do tego doszedł Murawski, który dalej napędza zespół. 
 
Miałeś wpływ na to, kogo dostawałeś do drużyny?
Tak, zawsze była merytoryczna rozmowa i nie było tak, że dostawałem w szatni przypadkowych ludzi z którymi miałem sobie radzić. Na tamten moment Pogoń stać było finansowo akurat na tych ludzi, których mieliśmy do dyspozycji. Wynik z jesieni też zamazał nieco sytuację, wydawało się, że nie trzeba się wzmacniać. 
 
Wspominasz o błędach merytorycznych, a jak to wyglądało od strony mentalnej? Mimo wszystko przeskok z rodzinnego Radzionkowa do zupełnie innych, ekstraklasowych realiów był spory.Trzeba było sobie zbudować autorytet u zawodników, którzy w piłce niejedno widzieli.
Szczerze mówiąc przez to, że nie byłem chyba świadomy tego co mnie czeka, wszedłem do szatni bardzo odważnie. I tak należało zrobić. Zespół to poczuł. Widzieli, że jestem pewny siebie, wiem co chcę zrobić, w tym co im przekazywałem nie było przypadku. Dzięki temu autorytet się budował - "Ten facet ma pojęcie o czym gada i co robi". Mieliśmy kapitalne warunki...
 
A wbrew pozorom w tym też musiałeś się odnaleźć.
Totalna skrajność do tego co miałem wcześniej. Ale akurat tego się spodziewałem. Dobry kontrakt, pewne warunki finansowe, a przede wszystkim świetna baza treningowa i wysoka jakość piłkarzy. To wszystko przełożyliśmy na miejsce w czołowej ósemce po jesieni, grając przecież jako beniaminek. Wszyscy byli głodni sukcesu.
 
Nie pociągnąłeś wtedy za sobą nikogo z Radzionkowa, choć wielu z twoich podopiecznych gra dziś na najwyższym szczeblu. Wtedy to nie był ten poziom, miałeś inną koncepcję, czy nie wszystko od ciebie zależało?
Na pewno zawodnikom, którzy zrobili z Pogonią awans należała się szansa, choć trzeba było się wzmacniać. Ale piłkarze których miałem w Radzionkowie też zasługiwali na grę wyżej, choćby Seweryn Kiełpin. Temat był, ale nie udało mi się przekonać zarządu by to on rywalizował z Radkiem Janukiewiczem. Był też temat braci Mak, ale oni byli już wtedy w Bełchatowie, który stawiał za nich zaporową cenę. Tacy piłkarze jak Danielewicz, Nalepa czy Kopacz wylądowali w innych ekstraklasowych klubach. Pociągnąłem za sobą sztab, byli ze mną Grzegorz Mokry i Grzegorz Żmija.
 
Do tego momentu wszystko wydawało się w twojej trenerskiej karierze poukładane. Trudno nie odnieść wrażenia, że później wkradł się w to wszystko duży chaos. To wtedy, decydując się na przyjmowanie kolejnych ofert zacząłeś podejmować złe wybory, o których mówiłeś na początku?
Tak, po Pogoni nie wytrzymałem ciśnienia po długim okresie bez pracy. Ale to było związane z codziennym życiem, z finansowymi kłopotami. Doszedłem do ściany. Musiałem utrzymać rodzinę, a telefon milczał. Dostałem ofertę z Polonii Bytom. Rozsądek i myślenie jedynie o rozwoju kariery nie były na miejscu. Musiałem z tej oferty skorzystać.
 
To nasuwają mi się dwa pytania. Pierwsze - jeśli ktoś jest pod finansową ścianą decyduje się na pracę akurat w borykającej się z problemami Polonii? A po drugie - sam powiedziałeś że zawdzięczasz dużo Ruchowi z Radzionkowa, więc musiałeś zdawać sobie sprawę, że tego się kibicom nie robi?
To prawda i to były moje największe dylematy. To nie było tak, że szybko podjąłem decyzję. Ona rodziła się w mocnych bólach. Dziś to dla mnie duża rysa na tej mojej ścieżce rozwoju. Kłopoty finansowe spowodowały, że wszedłem w projekt, który - patrząc z boku - nie miał szans powodzenia. Determinacja zarządu, rozmowa z prezydentem miasta, przyszłościowy kontrakt, to wszystko spowodowało że przyjąłem ofertę. Jestem trenerem zawodowym, idzie się więc tam, gdzie cię chcą. Jestem wychowankiem Ruchu Radzionków, nigdy o tym nie zapomnę i zawsze będę o tym wspominał. Ale tak jak mówię - jestem zawodowym trenerem, i muszę patrzeć na to z tej perspektywy. Żałuję tylko, że zaufałem obietnicom, bo o ile wiedziałem że były w Bytomiu finansowe problemy, nie przypuszczałem że wygląda to aż tak źle. Były ogromne problemy w szatni, mieliśmy ujemne punkty, choć była też drużyna która miała potencjał na to, by ocierać się o awans. Z perspektywy czasu żałuję, ale z drugiej strony wyżywiłem rodzinę - taka jest prawda.
 
Czyli nie należysz do osób, którym Polonia coś zalega?
Nie, zarząd był na tyle zdeterminowany, że dogadaliśmy się finansowo, a kontrakt został tak zbudowany, że nie mamy dziś nic do rozliczenia.
 
Co zastałeś w środku, skoro na tyle rozminęło się to z realiami których się spodziewałeś, że przepracowałeś przy Olimpijskiej raptem dwa miesiące?
Problemy były kuriozalne, a nikt o nich przed podpisaniem kontraktu nie wspominał. Wiedziałem, że będzie trudno, ale byłem zdania, że zespół jest w stanie pociągnąć to wspólnie ze sztabem w dobrą stronę. Zaległości wobec niektórych zawodników były duże, drużyna nie miała prawa skoncentrować się na robocie. Zawodnicy strajkowali, chcieli wyjeżdżać. Wynikowo nie było źle, popchnąłem zespół do przodu, jednak punkty które wywalczyliśmy na boisku potem zabrała nam komisja. Kibice nie pomagali mi w pracy, nawet ludzie z MOSiR-u okazywali nienawiść dlatego, że byłem wychowankiem Ruchu Radzionków. Pod tym kątem też było pod górę i nie było sensu iść dalej pod prąd.
 
To było pewnie tym bardziej odczuwalne, że przejmowałeś zespół od Jacka Trzeciaka, żywej ikony w Bytomiu. On jednak też wspominał w wywiadach o kompletnym braku możliwości profesjonalnej pracy. U Ciebie - poza zaległościami wobec zespołu - było podobnie?
Nie, nie wyglądało tak źle. Miałem fajny sztab. Był ze mną Grzesiu Mokry, złapałem dobry kontakt z Grzesiem Kurdzielem.  Miałem do dyspozycji środki do bieżącego  funkcjonowania jako zespół. Odżywki, zgrupowania wtedy, gdy było to potrzebne, wyjazdy na mecz dzień wcześniej. Codzienne podstawy do tego by dbać o detale były. Ale była też grupa ludzi, która stanowiła trzon zespołu, a była w klubie na tyle długo że dla nich problemy finansowe narastały od dawna. To było chyba największą przeszkodą w robieniu wyniku i rozwoju. Swoją drogą, kto z kibiców pamięta, że Jacek Trzeciak grał w Ruchu Radzionków? (śmiech) Takie jest życie zawodowego piłkarza i trenera.
 
Sam szybko wróciłeś do Ekstraklasy. Rozstałeś się z Polonią, bo dostałeś propozycję od Widzewa, czy to były dwie niezależne od siebie sprawy?
Rozmowy z Widzewem pojawiły się już w październiku. Nie dogadaliśmy się. Determinacja ludzi z Bytomia spowodowała, że stwierdziłem - skoro Widzew nie wypalił, spróbuję. Miałem za to tak skonstruowany kontrakt, że jeżeli to o czym rozmawialiśmy nie byłoby realizowane mogłem go rozwiązać. Doprowadziłem drużynę do końca rundy, a później po raz drugi odezwał się Widzew i skorzystałem z zapisu w umowie.
 
I znowu trafiłeś do klubu, o którym wiadomo było, że nie funkcjonuje w zdrowych realiach.
Ale to był Widzew, wielki klub. Poziom ekstraklasy. Zespół, który miał tylko 3 punkty straty do bezpiecznej strefy. Przed sobą miałem cały okres przygotowawczy, został zdjęty zakaz transferowy. Były ograniczenia finansowe, ale miałem wpływ na to, by pojawił się taki Mateusz Cetnarski czy Marek Wasiluk. Dostałem 2,5-letni kontrakt, co świadczyło o zaufaniu i było sygnałem, że nawet jeśli coś pójdzie nie tak, będziemy budować coś trwałego. Zima została przepracowana na tyle dobrze, że zaufanie rosło. Nie przegraliśmy żadnego sparingu, wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę i możemy powalczyć.
 
I powalczyliście. Drużyna, która po jesieni zamykała tabelę była całkiem bliska utrzymania. Wiosną punktowo zrobiliście dziewiąty wynik w lidze, a wszystko co pozostało ci w CV po tamtym okresie to spadek.
I od tego nie uciekam, biorę za to odpowiedzialność. Same statystyki tamtego okresu są fajne, bo tak jak wspomniałeś wiosną zrobiliśmy dziewiąty wynik w lidze, a biorąc pod uwagę tylko rundę finałową - szósty. To oznacza, że im dalej w las, tym lepszy tworzył się zespół. Żałuję, że nie przejąłem zespołu już w październiku, po pierwszych rozmowach. Miałbym większą szanse na poznanie drużyny i wyselekcjonowanie tych piłkarzy, na których oparłem się później. 
 
Artur Skowronek "rozp***ił" drużynę" - to Eduards Visnakovs. "Przybił gwoźdź do trumny" - wtórował Marcin Kikut. Z drugiej strony Edi: "gwarantuję, to będzie jeden z najlepszych trenerów w ekstraklasie" i - już po Widzewie - Patryk Wolański: "Stworzył na koniec sezonu drużynę, o jakiej marzyłem ja i reszta chłopaków. Jeden za drugiego oddałby serce". Jak ty podchodzisz do tych wszystkich publicznych ocen, których sporo się pojawiło w tamtym okresie?
Nie obawiam się krytyki, byle była konstruktywna. Każdy ma prawo do opinii. Zawsze starałem się publicznie bronić swoich piłkarzy, a brudy prać w szatni. Kiedyś już odniosłem się do słów Kikuta i Visniakovsa i można to odnaleźć w internecie. Z piłkarzami potrafię nawiązać dobre relacje i potwierdzaniem tego jest właśnie chociażby opinia Ediego, człowieka który jest bardzo szanowany w środowisku. Inne opinie, jak Patryka Wolańskiego, Mateusza Cetnarskiego czy Marcina Kaczmarka, który wiem że wystawił mi dobrą cenzurkę przy zatrudnianiu w Grudziądzu i dlatego m.in. mieliśmy okazje znowu razem współpracować. Wszyscy ci zawodnicy byli ze mną w Widzewie, wiec krytyka tej dwójki, poza tym że brakuje w niej argumentów, jest mocno zastanawiająca. Marcin Kikut miał problem chyba wszędzie gdzie kończył współpracę. Zawsze wszyscy w koło byli winni tylko nie on. Nie był moim transferem, ale zasłużył na miejsce w składzie i dostał je dzięki normalnej, uczciwej rywalizacji. Później zaczął ją przegrywać, wskoczył Stępiński i placu nie oddał. Myślę, ze Eduards miał problem, bo nie puściłem go na zgrupowanie kadry Łotwy. Tylko, że to nie był oficjalny termin UEFA, a my mieliśmy jeszcze do rozegrania ważne mecze w lidze. Nie mogłem się zgodzić zwłaszcza, że pozostali napastnicy - Melunović i Mikita - byli kontuzjowani. I choćby ta sytuacja pokazuje, gdzie "Visnia" miał Widzew. Nie chcieliśmy zostać na ostatnim miejscu w lidze, chcieliśmy się godnie pożegnać z Ekstraklasą i to się udało - przeskoczyliśmy Zagłębie. To dało parę dodatkowych groszy klubowi, między innymi również jemu. Zresztą, gdyby strzelił to co miał do strzelenia…może Widzew by przetrwał. Dostał ode mnie wsparcie indywidualne i na forum, w mediach go broniłem, pomimo ze był bez formy, pracowaliśmy z nim indywidualnie, dostawał wiele szans gry. Nie rozumiem tego, w jaki sposób się potem wypowiadał. 
 
Nie jest tak, że - podobnie jak przy krytyce ze strony Wdowczyka - zabrakło ci nazwiska? Że w młodego trenera po wszystkim łatwo uderzać, a w tych o ugruntowanej pozycji nikt by się na to nie odważył?
Może i tak, ale to nie kwestia wieku i autorytetu, tylko tego, że nie było odpowiedniego wyniku. Wtedy łatwo było się za mną schować. Gdybyśmy się utrzymali, każdy by te wypowiedzi wyśmiał. Przesadzili. Tyle że piłkarze też "zatrudniają" - to że po Widzewie trafiłem do Katowic, a potem do Grudziądza, to przecież nie był przypadek. Ktoś przed podjęciem decyzji zasięgał opinii środowiska, pewnie też zawodników z którymi pracowałem.
 
Czasem zatrudniają, czasem ponoć zwalniają. Odczułeś to na własnej skórze? Na przykład w Katowicach po 0:5 z Zagłębiem Lubin?
Nie wiem, z perspektywy czasu... być może tak?
 
To na czym opierałeś słowa na konferencji po tamtej klęsce? Powiedziałeś, że czujesz zaufanie szatni.
Generalnie nie rozumiem myślenia zawodowego piłkarza, że gramy przeciwko trenerowi. Nie chce mi się w to wierzyć. Na czym opierałem słowa na ostatniej konferencji? Choćby na wcześniejszych wynikach. Nie było serii porażek. Tydzień wcześniej wygraliśmy 3:1 ważny mecz w Siedlcach. Pamiętam napędzające słowa chłopaków i prezesa w szatni bezpośrednio po tym meczu. Widać było iskrę na treningu, zaangażowanie, realizację tego co im nakładałem. To pozwalało mi myśleć, że nie ma tego typu problemów o jakie zapytałeś. Ale dziś wydaje mi się, że może faktycznie niektórym nie podobała się mocna dyscyplina, duże wymagania, długie przebywanie w klubie, profesjonalizm, uczciwość na forum szatni. Niektórym mogło to nie pasować i łatwo po wyniku z Zagłębiem było im się schować. Tylko zastanawiam się o kim to źle swiadczy? Ostatnie 6-8min minut tamtego meczu, kiedy straciliśmy trzy gole, to mógł być sygnał, że coś takiego jest na rzeczy. Bo ten mecz naprawdę nie wyglądał na 0:5!
 
Podobnie twierdzili obserwatorzy. Piotr Stokowiec na pomeczowej konferencji przyznawał, że GKS wygląda o niebo lepiej od ekip z którymi zdarzało mu się remisować, a przecież Zagłębie w skali I-ligowej było potęgą. Sam też powiedziałeś, że nie zamierzasz oddawać się do dyspozycji zarządu. Po kwadransie nie byłeś już jednak trenerem "GieKS-y", a prezes Cygan stwierdził że graliście katastrofalnie. Z perspektywy czasu - kto miał wtedy rację?
Górę wzięły emocje. "GieKSa" jest specyficznym klubem. Uważam, że zabrakło rozmowy z szefem na chłodno o tym, co dzieje się wokół. Była gorąca atmosfera. Bramka na 3:0 wpadła w 82,na 4:0 w 84, a na 5:0 w 88 minucie. I to była chyba taka seria, która sprawiła, że ludzie miedzy sobą zaczęli nerwowo rozmawiać. Chyba najgorsza rzeczą jest natychmiastowa reakcja kiedy jesteś zły. Jakieś 10-15 minut po konferencji prezes zakomunikował w szatni, że wraz z asystentem nie pracujemy już w „GieKSie”. Uważam, że powinniśmy się z tym najpierw przespać, spotkać dzień później, porozmawiać merytorycznie. I rozmawialiśmy, tylko już po tym jak decyzja zapadła. Jestem pewien, że emocje wzięły górę i decyzja o zwolnieniu była konsekwencją głównie tego  jednego meczu. Prezes sam między wierszami mówił już przy rozwiązywaniu umowy, że musiał po tamtym wyniku podjąć taką, a nie inną decyzję. Że na co dzień nie miał zastrzeżeń do mojej pracy. Analizując Katowice oczywiście też znalazłem swoje błędy. Zabrakło mi dystansu do pewnych spraw, popełniłem błędy w zarządzaniu zespołem. Nie mówię tutaj o taktyce czy motoryce, bo tutaj nie było żadnych kontrowersyjnych ruchów z mojej strony, ale o codziennym życiu szatni. Myślę, że po 0:5 z Lubinem coś pękło i się przelało. 

 
Ale to brzmi absurdalnie. Jeśli prezes mówi, że o zwolnieniu decydował wynik jednego meczu, to znaczy że faktycznie pojedynczym wynikiem można pozbawić pracy każdego szkoleniowca.
Od razu mówiłem, że poczułem się kozłem ofiarnym w którego najlepiej strzelać. Wynik z Zagłębiem? Owszem, masakra. Ale "Stoki" swojej opinii chyba nie wyrażał jedynie w kategoriach kurtuazji. Te ostatnie 10 minut wyglądało, jakby z przyczyn mentalnych przejechał po nas walec i to był dla mnie niepokojący sygnał. Dlatego na konferencji powiedziałem, że liczę się z każdą decyzją prezesa i zarządu. Tylko tuż po meczu, po zejściu z boiska, a przed konferencją prezes pyta mnie "co jest grane?", „jakie wnioski?”,  to o czym ja miałem wtedy z nim rozmawiać?
 
Tak, mówił później w jednym z wywiadów, że tuż po meczu pytał cię o wnioski. To na podstawie tamtej, krótkiej rozmowy podjął decyzję?
Nie wiem.
 
Pytam, bo zastanawiam się jak w takim razie osoby które cię zatrudniały tworzyły ci pozycję w klubie? Z jednej strony są rozmowy i publiczne zapewnienie o długofalowej pracy, z drugiej w sytuacji kryzysowej decyzja okazuje się szybka i prosta - zwalniamy.
A który trener ma pewną pozycję? Wiemy, jak to się kręci. Wyniki w Katowicach miałem różne, ale na pewno nie katastrofalne. Moja pozycja mocno osłabła chyba tym jednym meczem. Bo tylko ja, szatnia i prezes wiemy jak zareagowaliśmy choćby po wygranym meczu w Siedlcach. O tym jakie były dyskusje, jaka stworzyła się atmosfera.
 
A jaka była?
Pozytywna. To był taki bodziec, że prezesowi też pewnie zapaliła się lampka, że mamy przełom. Wcześniejszego meczu z Bytovią też nie przegraliśmy. Przed meczem z Zagłębiem chyba nikt nie spodziewał się takiego scenariusza. Ta pierwsza połowa z Lubinem, na którą wyszliśmy odważnie, agresywnie, mieliśmy swoje sytuacje pokazały, że zawodnicy idą za mną, grają to co zakładaliśmy. Strzał życia Woźniaka trochę to wszystko zgasił. Wyszliśmy na drugą połowę, dostaliśmy drugą bramkę - tak to się ułożyło, takich meczów w historii było wiele. Te kilka ostatnich minut ruszyło jednak taką falę emocji, za którymi – tak uważam - poszły szybkie decyzje.
 
To ciekawe o tyle, że wsłuchując się wtedy w opinie części kibiców miałem wrażenie, że fani z Bukowej - doświadczeni tym że rotacja na trenerskim stołku wiele nie wnosi - również byli zaskoczeni decyzją. I potrafili wskazać mocne punkty prowadzonego przez ciebie zespołu.
Trener to nigdy nie jest sto procent wyniku. Potrzebni są ludzie i potrzebne jest odpowiednie zarządzanie. I to było chyba problemem i w Katowicach i później w Grudziadzu. W Katowicach po zakończeniu sezonu, "chwilę" po moim zwolnieniu zrobiono rewolucję, odszedł dyrektor sportowy i 11 zawodników. Nasuwa się pytanie - zawinił tylko trener? W Grudziądzu weryfikuje się mnie po dwóch miesiącach pracy, taka ocena mija się w ogóle z sensem. Dwa tygodnie po moim zwolnieniu pozbyto się dyrektora sportowego i 13 zawodników. Myślę, że zawiodła większa grupa ludzi niż tylko jeden trener. Opinie ludzi które czytałeś, czy słyszałeś, to opinie osób które żyły "GieKSą", obserwowały ją na co dzień, pewnie rozmawiały też z zawodnikami. Zespół był zorganizowany, nie było głupich decyzji personalnych czy taktycznych. Drużyna dobrze biegała, grała pressingiem. To nie była fala złych zdarzeń, jaką notowałem w Szczecinie.
 
Przed zatrudnieniem w Katowicach prezes Cygan mówił o tobie, jako o trenerze młodym i odważnym, stawiającym na swój styl. Czy polski trener ma czas na faktyczne wdrażanie swojego stylu, skoro w teoretycznie bezpiecznej sytuacji w tabeli często traci stanowisko po słabszym meczu, czy słabszej serii?
Dzisiaj pierwsze co jest potrzebne trenerowi to dobry wynik. Piszę się na to, akceptuje te zasady, bo kocham ten zawód i chcę do niego wracać. Ale to dobre pytanie, które trzeba zadawać ludziom którzy podejmują takie a nie inne decyzje. Wszędzie gdzie przychodziłem dostawałem dobry kontrakt, a to znaczyło, że dostaję też zaufanie. Z czego ono się brało? Z opinii, ze środowiska, z niejednej rozmowy ze mną, po których wygrywałem z kontrkandydatami. Czyli był to jakiś świadomy wybór. Obserwacja mojej roboty na co dzień też przynosiła pozytywne opinie. Wynik determinował jednak szybkie decyzje i w Grudziądzu i wcześniej w Katowicach.
 
Jaka była w tym wszystkim rola dyrektora sportowego? Grzegorz Proksa jako były bokser przenosił ponoć elementy motywacyjne ze swojej dyscypliny do piłkarskiej szatni. To był problem?
Tak, to był problem. Myślę, że chciał dobrze, ale obrał zły kierunek. Grzesiek Proksa tego wszystkiego się uczył. To ja go wdrażałem do szatni od strony merytorycznej. Pokazywałem na czym to wszystko polega, jaka jest moja koncepcja, dlaczego to wszystko funkcjonuje tak, a nie inaczej. Co mówił? Rewelacja! Ale gdy nie było wyników, publicznie opowiadał że było beznadziejnie.. Myślę, że podpisywał się pod decyzją o moim zwolnieniu, bo nie było nam po drodze. I on i ja potrafiliśmy powiedzieć co myślimy o pewnych sprawach. Pewnie chciał dobrze, ale przeholował. Publicznymi wypowiedziami stracił autorytet w szatni i u mnie.
 
Te dosadne wypowiedzi o braku zaangażowania były pod publiczkę?
Uważam, że tak. Czym to niby było poparte? Co znaczy brak zaangażowania? Co miały znaczyć wypowiedzi  np. przed meczem z Bytovią, że powinniśmy u siebie spokojnie wygrywać już do przerwy? Albo, ze chłopcy na obozie to myśleli tylko o nowych fryzurach? A potem wchodził do szatni i dziękował za mecz.
 
To jak wyglądały te wejścia do szatni? Bo sądząc z publicznych wypowiedzi, bywało ostro.
Właśnie, że nie. Wyglądało to wszystko zupełnie inaczej, ścierało się to co mówił publicznie, z tym co przekazywał piłkarzom. Wchodził do szatni, dziękował za mecz, był w tym nieuczciwy. Wcale nie mówił w szatni tego, co myśli. Za to w wywiadach czytaliśmy, że zawodnicy na obozie zamiast ciężko pracować, dbali tylko o żel na głowie. Próbował prostować te zdania, ale nigdy publicznie.  Ja nie wiem jaki miał w tym cel, ale to nie służyło dobrze ani drużynie, ani klubowi, ani na pewno też jemu samemu.
 
Można było wyciągnąć wnioski, że nie potrafisz pociągnąć za sobą drużyny, skoro – zdaniem twojego dyrektora - ta przechodzi obok meczów i wykazuje brak zaangażowania.
Odbyłem z nim kilka rozmów, również z prezesem, na temat funkcjonowania i relacji z dyrektorem sportowym. I to co mi nie pasowało, mówiłem prosto w twarz. I te relacje się burzyły, nie było nam po drodze. Szatnia nie wiedziała o tym, w jaki sposób walczę o ich dobre imię. Kara finansowa dla piłkarzy w postaci zwrotu pieniędzy dla karnetowiczów za remisy i porażki u siebie, to nie był mój pomysł.
 
Zimowe transfery to decyzje dyrektora, czy twoje?
Zima to takie okienko, w którym trzeba było dokonać małych, ale jakościowych ruchów. Miałem pełny wpływ na to wszystko i za to dziękuję. Tak to powinno wyglądać - w oparciu o dostępne środki finansowe i po wspólnych merytorycznych rozmowach podejmowaliśmy wspólnie decyzje. Musieliśmy łatać dziury - był problem z młodzieżowcami i stąd transfer Rudnickiego, który kapitalnie wyglądał w Kluczborku. Petasz? Każdy był zdania, że to będzie nasze najlepsze posunięcie. Frańczak? Pod nim również wszyscy się podpisali. Leimonas? Zaufałem mu, brakowało "szóstki" w środku pola i rotacji przy ewentualnej stracie środkowego obrońcy. A wiedziałem, że w sferze odbioru i równowagi w grze on nam pomoże. Leimonas i Frańczak się obronili, bo pierwszy przedłużył przecież później kontrakt, a drugi do dziś jest przy Bukowej.
 
Miałeś poczucie, że znowu nie ma okazji do tego by coś zbudować? Że zamiast spokojnie przygotowywać się do kolejnego sezonu GKS znowu zatrudnia tymczasowego trenera i powiela błędy?
W tym kontekście chyba powtórzyła się sytuacja ze Szczecina. Pojawiła się panika, że będzie gorzej, że zagrożone będzie utrzymanie. Młody, niedoświadczony, dostał 5:0 u siebie, spłaszcza się tabela, a ma jechać na ciężki teren do Głogowa. Tylko ta tabela była płaska w obie strony, równie dobrze spotkanie w Głogowie mogło sprawić, że byśmy się odbili. Zresztą tak się stało. Obawa, że sobie nie poradzę – to leżało u podstaw zwolnienia mnie z Katowic. Szkoda, bo w Radzionkowie pokazałem, że potrafię budować. 
 
 
Nie zazdrościsz trochę trenerowi Brzęczkowi? Spokojnie dokończył poprzedni sezon, szybko dokonał transferów, a po nerwowym starcie kolejnych rozgrywek sytuacja w tabeli daje mu komfort pracy.
Nie, nie zazdroszczę. Trenerowi Brzęczkowi i całej "GieKSie" mocno kibicuję. Nie ma w tym kurtuazji, to po prostu nasz śląski klub. Za długo tkwi w tej lidze, a ma warunki infrastrukturalne w sensie bazy treningowej, ma podłoże finansowe, czyli ma podstawy do tego by być w Ekstraklasie. Dokonali bardzo dobrych transferów - świetny bramkarz, ofensywny pomocnik i wsparcie dla Goncerza. To daje punkty w lidze. I do tego kontynuacja pracy, dotarcie się zespołu po słabszym momencie. Zbudował się duch drużyny, który przekłada się na jakość i punkty. 
 
Znalazłem porównanie z trenerem Nawałką - on w pierwszych 13 spotkaniach jako trener GKS-u punktował słabiej od ciebie. Trener Probierz - uznawany za stworzonego dla Jagiellonii - też zaczynał tam kilka lat temu w bólach. Ile dla trenera znaczy wsparcie działaczy w chwili kryzysu?
Pewnie, że w futbolu potrzebny jest czas. Żeby coś się zazębiło, by zmienił się nawyk treningowy, koncepcja i taktyka, potrzebny jest czas. Trzeba poznać ludzi, wady i zalety - w każdej dziedzinie tak jest, na to potrzeba więcej niż pół roku. Takie pójście ramię w ramię, o którym mówi się przed podpisaniem kontraktu z nowym trenerem jest ważne właśnie po tych nieudanych meczach. Weryfikować należy po rozmowie o tym jaki jest pomysł na wyjście z kryzysu, jaki plan naprawczy. To kluczowe. Jak w kryzysie czujesz w mediach, że na linii trener - zarząd jest źle, to wiesz, że coś jest na rzeczy i zbliża się twój koniec. Bo to odczuwa szatnia i łatwo wymierzyć celownik w trenera.
 
W nowym miejscu pracy będziesz upierał się przy stylu? Czy trzeba zacząć od wyników?
Wszystko zależy od momentu. Trener bezrobotny najczęściej bierze zespół w kryzysie, a akurat wtedy najważniejszy jest wynik, bo trzeba zbudować morale. Dziś jestem w tym bardziej elastyczny. Ruchem Radzionków, Pogonią Szczecin, Widzewem Łódź, nawet GieKSą pokazałem jakim jestem trenerem. Trenerem ofensywnym, lubiącym agresywną grę zespołu bez piłki, a dziś dzięki doświadczeniu dodaję do tego inne elementy.
 
Tylko że prezesi klubu będą mieć obawy przed twoim zatrudnieniem. Zwolniony z Grudziądza, zwolniony z Katowic, wcześniej spadek z Widzewem - nie obawiasz się, że teoretycznie trzeba będzie mieć odwagę, by zaproponować ci kontrakt?
Jasne, że mam obawy. Dziesięć miesięcy jestem bez pracy, ale to też nie jest tak, że telefon cały czas milczy. Opinia w środowisku wcale nie jest zła, ewentualnie jest różna. To sygnał, że warto przynajmniej porozmawiać. Każdy prezes zmianą na stanowisku trenera chce dać sobie i kibicom nadzieje na lepsze. Więc niby można obawiać się ryzyka. Z drugiej strony, jak ktoś zna się na piłce i nie skupi się jedynie na wynikach, a mocno prześledzi okoliczności mojej pracy przekona się, że warto porozmawiać. Porażki uczą, często są czymś więcej niż zwycięstwa. Zebrałem sporo doświadczenia, a Grudziądz i Katowice wzmocniły mnie jako człowieka i trenera.  
 
Ten Grudziądz z boku wygląda na katastrofę.
Wszędzie, gdzie byłem, to zawsze patrzyłem w lustro i zaczynałem analizę od siebie. Grudziądz jednak, to rzeczywiście najczarniejszy scenariusz, którego nie da się logicznie wytłumaczyć. Tak chyba po prostu miało być. Podejmowałem decyzję o pracy w Olimpii, bo chciałem się szybko pokazać, odbudować. Uważałem, że jest potencjał by wydostać się z marazmu, w którym drużyna się znalazła. Zadebiutowałem z Zawiszą, przegraliśmy 2:3, ale to był nasz najlepszy do tamtej pory mecz. Błędy indywidualne zadecydowały o porażce. Potem w Płocku dostaliśmy 3:0, a mogło być i wyżej. To był sygnał, że w zespole może być większy problem. Następnie wygraliśmy ważny mecz z GieKSą, by po kilku dniach pojechać na Sosnowiec remisując 0:0 mimo że po czerwonej kartce przez godzinę graliśmy w osłabieniu. Zresztą potem mieliśmy jeszcze dwie takie sytuacje z czerownymi kartka w 30 minucie meczu. Dostaliśmy impuls, że idziemy w dobrą stronę. Wydawało się, że wychodzimy z problemów fizycznych i mentalnych. Budowała się atmosfera i urosła wiara. Później mieliśmy serię, której nie potrafię wytłumaczyć. Zawsze zaczynam analizę od siebie, ale tu ciężko o wnioski. Przegrywaliśmy kilka razy pod rząd jedną bramką, tu po jakimś rzucie karnym, tam czerwona kartka, niewykorzystane stuprocentwe sytuacje, tu znowu ulewa, gdzie warunki nie nadawały się do gry, rządził przypadek… wiem, brzmi to absurdalnie, ale tak było! Pogłębiało się to wszystko w złą stronę, pogłębił się marazm. W sumie po pięciu porażkach mogło się wydawać, że coś pękło, a otrzymałem ogromne wsparcie. Szatnia się za mną wstawiała, prezes był u nas, ja rozmawiałem i z prezesem i z radą nadzorczą - też było wsparcie. Dostałem kolejne mecze, pojechaliśmy na Sandecję. Zremisowaliśmy 0:0, świadomie decydując się na defensywę tak, by nie pogłębić serii przegranych. W końcu domowy mecz z Wigrami, w którym straciliśmy bramkę z niczego do szatni a wcześniej znowu mój zawodnik dostał czerwoną kartkę. Mimo wszystko pompowaliśmy się w szatni, a tuż po wyjściu straciliśmy gola z karnego na 0:2 i zespół pękł. Byłem zdeterminowany, żeby walczyć, widziałem wyjście z sytuacji, ale ona wymagała rewolucji. Dokonał jej już inny trener Jacek Paszulewicz. Pomimo złych wyników łudziłem się, że wraz z prezesem wrzucimy  "bombkę" do szatni. Zostały dwa mecze do zimy i chciałem trenować z 14-15 osobami, które wierzyły w sukces. Powiedziałem prezesowi, że w takiej sytuacji albo mam u niego pełne wsparcie i działamy razem, albo musi mnie zwolnić. Po namyśle dostałem ultimatum, mam dwa mecze i albo robię sześć punktów, albo się rozstajemy. Odpowiedziałem, że skoro tak to ma wyglądać, to nie mam po co wchodzić do szatni, więc niech zwolni mnie od razu.
 
Z jednej strony mówisz o wsparciu szatni, z drugiej chciałeś wrzucać do niej "bombkę". To się nie gryzie?
Trzeba było wstrząsu. Mieliśmy siedem porażek z rzędu i trzeba było postawić na tych, z którymi chcemy pracować wiosną.
 
Od tej pory czekasz na kolejną ofertę. Gdybyś miał wziąć na rozmowę o pracę płytę z takim meczem, który drużyna zagrała pod twoją wodzą w sposób, do którego chcesz zmierzać, znalazłbyś takie spotkanie?
Tak, jest kilka takich spotkań. Choćby Pogoń z Zagłębiem 4:0 czy Pogoń na Lechu 1:1. Widzew z Cracovia 1:1, z Wisła 2:1 czy z Lechem 2:2. "GieKSa" z Tychami 2:0. W Radzionkowie też pamiętam piękne chwile grając dobrze i wygrywając na Arce czy Łęcznej. Tam pokazaliśmy moją koncepcję gry i to przełożyło się na wyniki.
autor: Łukasz Michalski

Przeczytaj również